Od uroczystości w hotelu Beverly Hills, gdzie rozdano Złote Globy, minęły właśnie dwie doby, więc można już spokojnie i z lekkim dystansem zdobyć się na kilka niezobowiązujących refleksji o imprezie oraz o samych wynikach tegorocznych nagród. 1. Patrząc z roku na rok na wyniki, widać po wyborach Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej, że ta gromadka niespełna 80 dziennikarzy starzeje się w sposób błyskawiczny i coraz bardziej tetryczeje. Ich wybory (zwłaszcza kinowe) są mocno przewidywalne. Z drugiej strony nie sposób nie odczuwać wielkiego szacunku do tego, jak ta gromadka starych krytyków wodzi od lat za nos całe Hollywood, umiejętnie wylansowawszy się na języczek u wagi i twierdząc, że są istotną siłą w Fabryce Snów. Wszyscy im wierzą, zjeżdżają się na niedzielny wieczór w hotelu i cieszą się, że są zaproszeni. 2. Tina Fey i Amy Poehler są wielkie. I nic dziwnego, że kolejny raz prowadziły galę. Ich żarty (jak każdego prowadzącego) nie w 100% trafiają idealnie, ale zdecydowanie powyżej połowy trafia. To, że będzie dużo o Korei Północnej, było oczywiste, ale byłem zachwycony żartem z "Wielkich oczu" i Emmy oraz z odwagi strzału w kwestię Billa Cosby'ego. Za to najbardziej cenię komików i stand-uperów – za umiejętność znalezienia dobrego kontekstu do każdego tematu. 3. Z kolei totalnie nie rozumiem oburzenia z żarciku Jeremy'ego Rennera. Marvelowski Hawkeye nawiązał w trakcie swego krótkiego pobytu na scenie do nadzwyczaj efektownie wyeksponowanych piersi stojącej obok niego Jennifer Lopez. Nawiązał lekko, zabawnie i z uznaniem, acz w dzisiejszych czasach każde publiczne nawiązanie do kobiecości przez mężczyznę jest „seksistowskim żartem”. Smutne czasy. [video-browser playlist="650467" suggest=""] 4. Przechodząc już do samych nagród. Tu dopiero widać stetryczenie całej konstrukcji. Z roku na rok się o tym wspomina i z roku na rok jest coraz gorzej. Wszak podział na dramaty/komedie nie ma już żadnego sensu dzięki coraz większej liczbie filmów mieszających w sobie konwencje i gatunki. Wszak z "Birdmana" to taka komedia jak i z "Foxcatchera". Nagrodzeni za komediowe kreacje Michael Keaton ("Birdman") i Amy Adams ("Wielkie oczy") chyba nie do końca byli świadomi komediowości swych kreacji. 5. Jeszcze mocniej to widać w kategoriach serialowych. No właśnie - po angielsku w nazwach wszystkich tych kategorii pojawia się słowo telewizja (Television Series, Made for Television). Kolejne nieporozumienie. Trzy z czternastu przyznanych nagród (czyli ponad 20%) trafiło w ręce tytułów, które z telewizją nie mają już nic wspólnego. Wszak i "House of Cards", i "Transparent" to seriale tworzone od razu z myślą o internecie. 6. Wcześniej narzekałem na coraz większą przewidywalność i starszy wiek grona przyznającego nagrody, acz trzeba przyznać, że w tym roku w serialowych kategoriach zaskoczyli i zagłosowali w większości na zupełnie nowe produkcje. Tego się mało kto spodziewał. Pytanie brzmi oczywiście, czy obejrzeli całe te sezony, czy wystarczyły im tylko dobre otwarcia (bo nie zawsze puenta była na miarę pilota), ale tu we wszystkich trzech kategoriach byłem naprawdę pozytywnie zaskoczony odwagą werdyktu. 7. Dwa zdania o kategoriach aktorskich. W kinie żadnych zdziwień, za to w serialach – kto by się spodziewał, że w efekcie Złotych Globów z ciekawości sięgnę po amerykańską młodzieżową wersję wenezuelskiej telenoweli "Jane the Virgin"? No, ale trzeba zobaczyć, o co chodzi z tą Rodriguez. [video-browser playlist="650498" suggest=""] 8. No i na koniec ciut o rozczarowaniach. Największy zawód – brak nagrody dla "LEGO: Przygoda". Ten film rozwalił w zeszłym roku system, i to nie tylko system klocków. Nie mam pojęcia, jak można było go pominąć. 9. Z lekkim żalem stwierdzam, że w tym roku impreza po Złotych Globach organizowana przez HBO (na którą mało brakowało, a bym trafił – że się bezczelnie pochwalę) to musiała być niezła stypa. Tylko jedna nagroda (i to za drugoplanową rolę) na imprezie, na której od lat HBO dominowało w kategoriach serialowych. W ostatnich latach było już skromniej, ale teraz to już poważny kryzys. Miejmy nadzieję, że przejściowy. 10. No i wreszcie "Ida". Sama przegrana polskiego filmu jest smutna, ale nie aż tak. Przecież tak bywa, poza tym "Ida" wygrała już mnóstwo, a Oscary wciąż przed nami. Ale poimprezowa wypowiedź reżysera Pawła Pawlikowskiego o tym, jak mu się nie podobało na tej imprezie i jakie to wszystko niefajne i sztuczne, to już trochę wiocha. Niestety nasz reprezentant pokazał totalny brak klasy i nieumiejętność przegrywania. Smutne... Czytaj również: Złote Globy 2015 – oto zwycięzcy
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj