Na łasce licencjodawcy
Już steamowa dominacja na rynku gier może budzić spore kontrowersje, gdyż w każdym momencie możemy stracić dostęp do swojej biblioteki. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zainstalować kupione gry i przełączyć platformę w tryb offline. Przynajmniej w część z nich będziemy w stanie zagrać po upadku Steam. Pod warunkiem, że będziemy mieli wystarczająco dużo miejsca na dysku, aby pomieścić setki gier z wyprzedaży oraz najróżniejszych paczek, które zalegają na naszym koncie. Z serwisami chmurowymi sytuacja nie wygląda już tak różowo. Kiedy któraś z firm postanowi zamknąć swoje serwery, zostaniemy odcięci. I o ile być może uda nam się znaleźć sposób na odpalenie filmów, które legalnie ściągnęliśmy z Netflixa czy Apple TV+, to po upadku serwisów w stylu Google Stadia prawdopodobnie stracimy wszelką szansę na odpalenie kupionych (a raczej – wypożyczonych) przez nas gier. W końcu te są odpalane na serwisie usługodawcy, jeśli przestanie istnieć architektura podtrzymująca dany serwis, zostaniemy z niczym. Nie chciałbym kreślić tu jakichś nadmiernie ponurych scenariuszy. W końcu jeśli w jednym momencie upadną wszystkie serwisy subskrypcyjne oraz dostawcy cyfrowych usług, dostęp do dóbr kultury będzie prawdopodobnie naszym najmniejszym problemem. Giganci nie upadają po jednym ciosie, to proces długotrwały, który może trwać latami. Doskonale widać to na przykładzie prasy i telewizji, mediów, które już kilka lat temu zaczęły ustępować nowym środkom przekazu, ale mimo kryzysu – wciąż mają się nieźle i nadal potrafią na siebie zarobić. Dziś może wydawać się, że pakiety subskrypcyjne to najlepsze, co nas spotkało. To my decydujemy o tym, co i kiedy zechcemy przeczytać, posłuchać czy obejrzeć, ale jednocześnie dobrowolnie wyzbywamy prawa do posiadania dóbr kultury. Ale istnieje ryzyko, że zniknięcie mediów tradycyjnych może wprowadzić chaos w kulturze. Ich ostateczne odejście będzie w końcu kresem ery mentorów. Mogą odejść autorytety, a wraz z nimi rynek zaleje to, co popularne. Cięższe, artystyczne produkcje mogą zejść na jeszcze dalszy plan. Już dziś wielu użytkowników Netflixa narzeka na to, że część nowych seriali to produkcje miałkie, wtórne i stworzone pod publiczkę. Owszem, zdarzają się i perełki, ale stanowią one jedynie promil całej biblioteki. Oczywiście, kultura wyższa nigdy nie wiodła prymu, ale jeśli usługodawcy będą kierowali się wyłącznie popularnością swoich produkcji, w pewnym czasie tabelki marketingowców mogą wygrać z ambitnymi twórcami. Produkcja dzieł wybitnych, ale niepopularnych, przestanie się opłacać. To oczywiście najczarniejszy scenariusz, ale nie można go wykluczyć. Wszak YouTube, ten staruszek na rynku VoD, to najlepszy przykład na to, jak ciężko wybić się wartościowym treściom. Serwis zalewają filmy z teoriami spiskowymi, śmiesznymi nagraniami czy relacje patostreamerów, a YouTube Premium nie radzi sobie tak dobrze jak konkurencja, mimo iż oferuje treści o wysokiej jakości. Nie potępiam modelu subskrypcyjnego, sam jestem jego wielokrotnym beneficjentem. Ale warto podchodzić do niego z pewnym dystansem i zdawać sobie sprawę, że te wszystkie dobra, które otrzymujemy w pakiecie nie są nasze. I nigdy nie będą.
Strony:
- 1
- 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj