Model subskrypcyjny rozpowszechnił się na rynku do tego stopnia, że dziś niemal wszystkie cyfrowe dobra możemy otrzymać w ramach stałej miesięcznej opłaty. Nie tylko te, które kojarzą nam się z kulturą. Po abonament sięgnęło Adobe, rezygnując z jednorazowych licencji na oprogramowanie graficzne. Microsoft również w taki sposób dystrybuuje swój pakiet oprogramowania biurowego, a po sieci co i rusz krążą plotki o Windowsie w modelu subskrypcyjnym. Marcowa konferencja Apple może tylko nakręcić szał na abonament. Jeśli taki gigant technologiczny zapowiada serwisy z prasą kolorową, grami i filmami, to znaczy, że zrobi wszystko, aby wypromować ten model dystrybucji treści. I nie zdziwię się, jeśli za kilka lat to subskrypcje będą najpopularniejszym sposobem obcowania z kulturą. Zwłaszcza że inne firmy również przygotowują się do zawarcia z nami kontraktów abonamentowych. W tym roku wysyp serwisów VoD jest tak ogromny, że ciężko zliczyć wszystkie podmioty, które pojawią się na rynku. Do grania w chmurze chce przekonać nas także Nvidia oraz Google. I choć beta GeForce Now dostępna jest na razie za darmo, w przyszłości przyjdzie nam za nią zapłacić. Stadia od Google prawdopodobnie też będzie płatna, a już dziś na rynku konsolowym rozwijane są programy subskrypcyjne, które w zamian za stałą opłatę dają nam mniej lub bardziej ograniczony dostęp do cyfrowej biblioteki tytułów. Z kolei pecetowcy mogą opłacać np. Humble Monthly, aby co miesiąc otrzymywać paczkę gier w niższej, atrakcyjnej cenie. Nawet nie zorientujemy się, kiedy subskrypcje otoczą nas ze wszech stron. Teoretycznie nie ma w tym nic złego – w końcu za stosunkowo niewielką opłatą otrzymamy dostęp do masy filmów, gier, książek czy czasopism i to my będziemy decydować o tym, z jakim dziełem kultury chcemy obcować. Ale nie oszukujmy się – nigdy nie będziemy właścicielami tych treści. Netflix, Apple i Google w każdym momencie mogą usunąć dowolną pozycję ze swojej oferty, a my w żaden sposób nie będziemy w stanie się temu przeciwstawić.

Na łasce licencjodawcy

Już steamowa dominacja na rynku gier może budzić spore kontrowersje, gdyż w każdym momencie możemy stracić dostęp do swojej biblioteki. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zainstalować kupione gry i przełączyć platformę w tryb offline. Przynajmniej w część z nich będziemy w stanie zagrać po upadku Steam. Pod warunkiem, że będziemy mieli wystarczająco dużo miejsca na dysku, aby pomieścić setki gier z wyprzedaży oraz najróżniejszych paczek, które zalegają na naszym koncie. Z serwisami chmurowymi sytuacja nie wygląda już tak różowo. Kiedy któraś z firm postanowi zamknąć swoje serwery, zostaniemy odcięci. I o ile być może uda nam się znaleźć sposób na odpalenie filmów, które legalnie ściągnęliśmy z Netflixa czy Apple TV+, to po upadku serwisów w stylu Google Stadia prawdopodobnie stracimy wszelką szansę na odpalenie kupionych (a raczej – wypożyczonych) przez nas gier. W końcu te są odpalane na serwisie usługodawcy, jeśli przestanie istnieć architektura podtrzymująca dany serwis, zostaniemy z niczym.
Apple w zamian za 10 dolarów miesięcznie da nam nieograniczony dostęp do kilkuset kolorowych magazynów, których nikt nie będzie w stanie przeczytać w całości.
Nie chciałbym kreślić tu jakichś nadmiernie ponurych scenariuszy. W końcu jeśli w jednym momencie upadną wszystkie serwisy subskrypcyjne oraz dostawcy cyfrowych usług, dostęp do dóbr kultury będzie prawdopodobnie naszym najmniejszym problemem. Giganci nie upadają po jednym ciosie, to proces długotrwały, który może trwać latami. Doskonale widać to na przykładzie prasy i telewizji, mediów, które już kilka lat temu zaczęły ustępować nowym środkom przekazu, ale mimo kryzysu – wciąż mają się nieźle i nadal potrafią na siebie zarobić. Dziś może wydawać się, że pakiety subskrypcyjne to najlepsze, co nas spotkało. To my decydujemy o tym, co i kiedy zechcemy przeczytać, posłuchać czy obejrzeć, ale jednocześnie dobrowolnie wyzbywamy prawa do posiadania dóbr kultury. Ale istnieje ryzyko, że zniknięcie mediów tradycyjnych może wprowadzić chaos w kulturze. Ich ostateczne odejście będzie w końcu kresem ery mentorów. Mogą odejść autorytety, a wraz z nimi rynek zaleje to, co popularne. Cięższe, artystyczne produkcje mogą zejść na jeszcze dalszy plan. Już dziś wielu użytkowników Netflixa narzeka na to, że część nowych seriali to produkcje miałkie, wtórne i stworzone pod publiczkę. Owszem, zdarzają się i perełki, ale stanowią one jedynie promil całej biblioteki. Oczywiście, kultura wyższa nigdy nie wiodła prymu, ale jeśli usługodawcy będą kierowali się wyłącznie popularnością swoich produkcji, w pewnym czasie tabelki marketingowców mogą wygrać z ambitnymi twórcami. Produkcja dzieł wybitnych, ale niepopularnych, przestanie się opłacać. To oczywiście najczarniejszy scenariusz, ale nie można go wykluczyć. Wszak YouTube, ten staruszek na rynku VoD, to najlepszy przykład na to, jak ciężko wybić się wartościowym treściom. Serwis zalewają filmy z teoriami spiskowymi, śmiesznymi nagraniami czy relacje patostreamerów, a YouTube Premium nie radzi sobie tak dobrze jak konkurencja, mimo iż oferuje treści o wysokiej jakości. Nie potępiam modelu subskrypcyjnego, sam jestem jego wielokrotnym beneficjentem. Ale warto podchodzić do niego z pewnym dystansem i zdawać sobie sprawę, że te wszystkie dobra, które otrzymujemy w pakiecie nie są nasze. I nigdy nie będą.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj