Finał "12 Monkeys" ma jedną kluczową wadę: zamiast oferować widzom jakiekolwiek odpowiedzi, by pobudzić ciekawość i zbudować emocje, rodzi jedynie multum kolejnych pytań. Przez to też ma się wrażenie, że wszystko po tym odcinku pozostaje w zawieszeniu. Tak jakbyśmy oglądali jeden wielki cliffhanger, który ma nas zachęcić do powrotu w 2. sezonie. Co prawda twórcy robią to skutecznie, bo namieszali w historii solidnie, ale po finale sezonu serialu, który okazał się tak pozytywną niespodzianką, można było oczekiwać więcej. Najbardziej zaskakują informacje ze spotkania Ramsego z Cole'em. Do finału raczej każdy był pewny, że to właśnie Ramse jest Świadkiem. Na to wskazywały wszystkie znaki i twórcy wyraźnie chcieli, by widz tak myślał. Kiedy więc Ramse mówi, że Świadkiem nie jest, rodzi to ogrom pytań. Kto jest Świadkiem? Czy to ta osoba, która zapowiedziała nadejście Ramsego? Czyżby jakiś kolejny podróżnik w czasie z dalszej przyszłości, który pociąga za wszystkie sznurki i doskonale wie, co się wydarzy oraz jak to wszystko poprowadzić? Pytań wiele, odpowiedzi na razie żadnych. W tym wątku niepokoi sama relacja Ramsego i Cole'a. Po tym, co przeszli, stając się śmiertelnymi wrogami, lękam się, że będą chcieli ot tak powrócić do punktu wyjścia. Co prawda mogło się tutaj narodzić zrozumienie motywów obojga, ale za dużo złego się wydarzyło, by teraz ich przyjaźń wyglądała tak samo. Oby twórcy w 2. sezonie nie popełnili błędu w tym aspekcie. [video-browser playlist="681031" suggest=""] Zastanawia mnie trochę zachowanie Cassandry. Kiedy weszła uzbrojona do sali z machiną czasu, odniosłem wrażenie, że nie do końca jest sobą. Raczej nieprzypadkowa jest wcześniejsza scena z przypomnieniem słów tej złej o czerwonym lesie. Czyżby w jakiś sposób miało to wpływ na nie do końca racjonalne zachowanie bohaterki? Te dwa elementy wydają się powiązane. W sumie cały wątek kończy się naprawdę pomysłowo, bo wysłanie Cassandry w przyszłość wywraca tak naprawdę koncept do góry nogami. To Cole był podróżnikiem, ale on teraz utknął w przeszłości. Czyżby więc w 2. sezonie Cassie miała skakać w czasie i walczyć o uratowanie świata? Przyznaję, że jestem zaintrygowany. Trochę rozczarowują wydarzenia w przyszłości związane z tajemniczą grupą 12 osób atakujących bazę Jones. Na plus dobre zazębienie z całą ideą Armii 12 małp. Problem polega na tym, że z tego wątku nic tak naprawdę nie wynika. Za dużo niedopowiedzeń i niejasności, za mało pobudzania ciekawości i emocji. Pewnie jakiś pomysł na rozwój jest, ale samo pojawienie się Cassie w kluczowym momencie to za mało, by odczuć satysfakcję. Pozostaje nam jeszcze Aaron, który popadł w totalną obsesję na punkcie swojej uroczej koleżanki. Pewnie jego motywy są zrozumiałe i wiarygodne, ale i tak czuję tutaj brak wykorzystanego potencjału. Spójrzmy na przekrój sezonu - bohater ten tak naprawdę nie miał żadnej sensownej roli do odegrania. Częściej statystował przy Cassie, która grała pierwsze skrzypce. Szkoda, bo tutaj naprawdę można było wymyślić coś ciekawszego. Choć pewnie Aaron przeżyje i wróci jako ktoś zły, to jednak liczę, że twórcy przeanalizują sprawę i wymyślą coś lepszego. Czytaj również: „12 małp” – twórca opowiada o finale i 2. sezonie Od początku przewidywałem, że "12 Monkeys" to serial, który się sprawdzi, i muszę stwierdzić, że po 1. sezonie nawet mnie on pozytywnie zaskoczył. Ciekawie, pomysłowo, różnorodnie i przede wszystkim emocjonująco. Oby w 2. serii tendencja zwyżkowa została zachowana.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj