Ponownie akcja w większości skupia się na Skipie, niepoprawnym synu prezydenta, który zawsze robi wszystko, by przynieść wstyd rodzinie i ojczyźnie. Tym razem Skip marzy o randce z pracowniczką poczty w Białym Domu. W tym aspekcie jest po prostu źle - klisza goni kliszę, a o humorze możemy zapomnieć. Nie ma w tym wątku ani jednej sceny, która wywołałaby choćby uśmiech na twarzy. A finałowa publiczna kompromitacja Skipa jest zarazem kompromitacją tego serialu i jakichkolwiek prób rozśmieszenia widza.
Pozostała część odcinka opowiada o prezydencie i Pierwszej Damie. Wbrew przedpremierowym zapowiedziom, wątek był czysto polityczny. Pani prezydentowa chciała przepchnąć swoją ustawę dotyczącą edukacji, a do tego potrzebowała głosu starego i wrednego senatora. Żal patrzeć na Stacy'ego Keacha w tak żenującej roli. Jego rasistowskie powiedzonka nawet nie siliły się na bycie śmiesznymi. Scena, w której Pierwsza Dama razem ze Skipem robią wszystko, aby nie pozwolić mu udać się na głosowanie jest tak niebywale głupia i naiwna, że wywołuje potężny ból głowy.
[image-browser playlist="595523" suggest=""]©2012 NBC
Aktorzy nie mają czego grać. Wszyscy wydają się dusić w bagnie absurdu i głupoty. Najbardziej szkoda Jenny Elfman, której talent komediowy jest niezaprzeczalny, a tutaj nie pokazuje nic ze swojego szerokiego repertuaru gagów.
1600 Penn miał potencjał na dobrą komedię, z nutką wyśmiewania stereotypów polityki i mediów. Wszystko to zostało zmarnowane, dając nam produkt poniżej przeciętnej, na który nie warto poświęcić choćby minuty.
Ocena: 2/10