Po ósmym odcinku 1883, który był przesiąknięty feminizmem i skutecznie zraził widzów do Elsy, w kolejnym opuściliśmy rozległe i opustoszałe równiny, żeby w końcu podziwiać znajome krajobrazy Montany. Co prawda karawana powozów jeszcze tam nie dotarła, tylko produkcja przeniosła się w te tereny, ale raczej nikt nie mógł narzekać na to przepiękne tło. Z drugiej strony te pejzaże niepokoiły, ponieważ to oznaczało, że zbliżyliśmy się do wydarzeń z otwierających scen serialu, w których oglądaliśmy napaść Indian na migrantów oraz postrzeloną Elsę. I rzeczywiście dziewiąty epizod 1883 roku zaczął się od nieszczęśliwych zdarzeń. Najpierw bohaterowie odkryli obozowisko rdzennych mieszkańców Ameryki, gdzie dokonano masakry na kobietach i dzieciach. Popełnili błąd, wjeżdżając do niego na koniach, co mogło sugerować ich winę, gdyby zostali wytropieni przez indiańskich mężczyzn. Zaraz potem żona Josefa spadła z konia, a on sam został ukąszony przez jadowitego węża. Sytuacja stała się dramatyczna, a musieli działać natychmiast. Nawet bez znajomości dalszych wypadków związanych z Elsą, wszystko wskazywało, że tragedii nie da się uniknąć. W taki sposób grupa musiała się rozdzielić. James, Shea i Thomas postanowili dopaść zbrodniarzy i przekonać Indian, że są niewinni. Choć złodzieje byli w przewadze liczebnej, bohaterowie poradzili sobie z nimi, zabijając bez ostrzeżenia najpierw trzech z nich, a potem pozostałych. Było to dość brutalne, ale powiedzmy, że w tym serialu nie były to nowe obrazki. Już oglądaliśmy kilka strzelanin, żeby poczuć ten westernowy, surowy klimat, dlatego sama scena trzymała średnio w napięciu. Ponadto dobry gościny występ zaliczył Charles Baker, który zagadał do trójki bohaterów. Ale tak naprawdę to najbardziej w tym wątku dawała o sobie znać… pogoda. Można było dostrzec płatki śniegu, więc możemy sobie tylko wyobrażać, jak chłodno musiało być wtedy na wietrznym planie zdjęciowym w plenerze. Należy się szacunek aktorom, którzy nie dali po sobie poznać, jak zmarzli podczas kręcenia tej sceny. Uwagę widzów bardziej zaprzątała sytuacja wśród migrantów, których nastraszył kuk, nakazując im ucieczkę w stronę fortu. To on stał się pierwszą ofiarą zbliżających się Lakotów. Akcja przyspieszyła, a emocje wzrosły. Wozy ustawiły się w obronnym szyku, czekając na atak Indian. Wyglądało to widowiskowo. Elsa odciągnęła od siebie kilku napastników, a Margaret próbowała bezskutecznie wycelować w nich z broni. Aż wstrzymywało się oddech z emocji, jak potoczą się wydarzenia. W końcu dotarliśmy do momentu, w którym dziewczyna została postrzelona strzałą. Dzięki znajomości kilku indiańskich słów zyskała szacunek wodza, który zobaczył w niej wojowniczkę Komanczów. Trudno uwierzyć w taki honorowy przebieg wypadków, więc ten punkt kulminacyjny ataku nie porywał. Ale skoro twórca serialu, Taylor Sheridan, postanowił pokazywać rdzennych mieszkańców Ameryki tylko w pozytywnym świetle i z pokojowej strony (nie wliczając oczywiście masakry, którą urządzili białym ludziom z powodu tragicznego nieporozumienia), to trzeba to zaakceptować. Tak naprawdę bardziej przejmowaliśmy się, czy Elsę da się jeszcze odratować po postrzale. Proces wyciągania strzały bolał od samego patrzenia i słuchania krzyków cierpiącej bohaterki. Isabel May zagrała bardzo dobrze.
fot. Paramount Network
+35 więcej
Nieco czasu poświęcono też niespodziewanie Coltonowi, który nie odgrywał do tej pory znaczącej roli. Mężczyzna w akcie łaski zastrzelił oskalpowaną kobietę, która oszalała. Jego rozmowa z Sheą była zaskakująco poruszająca. Colton wzbudzał współczucie, ponieważ bardzo przejął się tym morderstwem. Potrzebował mądrych słów od bardziej doświadczonej osoby, żeby nie zżerały go ogromne wyrzuty sumienia do końca życia. To był dobry i wartościowy dodatek do całej fabuły.  W końcówce dziewiątego odcinka przekonaliśmy się, że szanse na uratowanie Elsy są znikome. Rozmowa jej rodziców, którzy zdawali sobie sprawę z sytuacji i musieli przygotować się na śmierć córki, wzruszała. Nawet sama bohaterka czuła, że coś jest nie tak, widząc w oczach ojca żałobę. Widzowie już wiedzieli, jakich typu emocji mogli się spodziewać w ostatnim epizodzie. W dziesiąty odcinku 1883 przetrzebiona karawana powozów dotarła do fortu, który i tak już nie spełniał swojej funkcji. Nawet lekarz (dobry Raphael Sbarge) bez ogródek stwierdził, że dziewczyna umrze, ponieważ strzała była zatruta i wystąpi sepsa. Twórcy zafundowali widzom drobną powtórkę ze zdiagnozowania Elsy, a także planowania dalszych kroków przez Jamesa i Margaret. Dlatego bardziej interesowało, jak postąpią migranci i co postanowi Shea z Thomasem. Raczej nie zdziwiło to, że europejscy podróżnicy woleli nie iść za Duttonami, skoro cała wyprawa okazała się porażką. Historia podążała już tylko za głównymi bohaterami, co pozwoliło skupić się na ich przeżyciach. Jednak zanim doszliśmy do najbardziej łzawych momentów, twórcy postanowili widzów torturować makabrycznymi obrazkami. W nogę Josefa wdała się infekcja i jedynym wyjściem było jej odcięcie. 1883 raczej nie można nazwać serialem, który chlubi się pokazywaniem przemocy czy krwi (nie licząc oskalpowanej kobiety odcinek wcześniej), ale krojenie tej zainfekowanej kończyny ukazano bez żadnych zahamowań. Wyglądało to drastycznie, ale nie podnoszono tu sztucznie emocji. Po prostu oglądaliśmy szybką operację odpiłowania nogi, dzięki czemu ta scena była bardziej realistyczna i stonowana. Tylko w tym wszystkim nie pasowało zachowanie Elsy, która poczuła się lepiej i jeszcze sobie żartowała z tej sytuacji.  Znowu na drodze podróżników stanęli Indianie, którzy z czystej empatii próbowali pomóc Elsie swoimi sposobami. Ten obraz dobrodusznych rdzennych mieszkańców Ameryki Taylora Sheridana w tym serialu jest okropnie wydumany, ponieważ trudno uwierzyć, że indiański wódz tak po prostu z dobroci serca wskazałby białemu człowiekowi miejsce, gdzie może się osiedlić z rodziną. Jasne, że James budził szacunek, zaufanie oraz współczucie ze względu na stan córki, ale nie brzmiało to wiarygodnie. Przynajmniej aktorzy - Graham Greene i Tim McGraw – zagrali na tyle przyzwoicie, że można na to przymknąć oko. Druga część odcinka to oczekiwanie na śmierć Elsy, która poprosiła ojca o wybranie miejsca swojego pochówku. Dzięki temu obejrzeliśmy solidne sceny między Sheą i Margaret, który przekazał jej, co James obiecał córce. Zdanie, w którym powiedział, że to nie objaw tchórzostwa, ale wstyd, że pytanie o zabranie dziewczyny musi w ogóle zostać zadan, poruszało. Bohaterowie musieli stawić czoła tej tragicznej rzeczywistości, co zrobili z godnością. Ponadto taka decyzja, żeby James i Elsa odłączyli się od grupy, nie wzięła się znikąd. Na każdym kroku w serialu podkreślano, jak dziewczyna podziwiała rozległe tereny i pokochała kowbojskie oraz indiańskie życie. Pragnęła wolności i niezależności. Taka była jej natura, dlatego jej prośba nie dziwiła. Z kolei matka pozwoliła na tę ostatnią podróż, ponieważ chciała osiedlić się tam, gdzie Elsa zostałaby pochowana, aby móc ją odwiedzać na grobie. To cenny element fabuły, który dotyczy obyczajów tamtych czasów oraz wartości, jakimi kierowali się ludzie. I to też brzmiało rozsądnie, więc ta ekspedycja była uzasadniona. Nie wymyślono jej, żeby żerować na emocjach widzów w wyciskającej łzy końcówce. Śmierć Elsy w ramionach ojca wzruszała. Twórcy nie byliby sobą, gdyby nie dodali tej scenie nieco poetyckości. Tim McGraw zagrał znakomicie, podobnie jak Isabel May. To było bardzo smutne i uczuciowe zakończenie historii, choć widzom zafundowano jeszcze szybki epilog, który rozgrywał się rok później. Thomas i Noemi znaleźli odpowiedni teren w Oregonie, żeby się osiedlić, a jednonogi Josef wciąż cierpiał po stracie żony. Shea również dotarł nad ocean, gdzie popełnił samobójstwo, co przeszło bez echa. Nie pokazano, jak miewa się rodzina Duttonów, choć wiemy z Yellowstone, że sobie poradzili. Ostatnia scena z Elsą, która wróciła do Sama była pewnego rodzajem sennym marzeniem, żeby widzowie mogli pożegnać się z bohaterką. Nie było to potrzebne, ale dało okazję, żeby w poetycki sposób zakończyć sezon.  Dziewiąty i dziesiąty odcinek 1883 emocjonowały. Pierwszy z nich napędzany był akcją oraz cierpieniem bohaterów, a drugi był pełen mocnych i dramatycznych wydarzeń. W satysfakcjonujący sposób zamknęły tę historię o trudach migrantów zmierzających do nowego świata. Dzięki temu również cały sezon można ocenić jako bardzo udany. 1883 z dużym wyczuciem połączyło w sobie western i serial drogi, który jest też bardzo amerykański z feministycznym wydźwiękiem. Podkreślała to narracja Elsy, dzięki której produkcja wybrzmiewała bardzo poetycko. Warto docenić, jak wiele uwagi poświęcono przyrodzie. Stany Zjednoczone to nie tylko wielkie miasta, ale też rozległe przestrzenie na co serial kładł ogromny nacisk. Ekspozycja krajobrazów robi duże wrażenie i jest charakterystycznym elementem franczyzy Yellowstone, który ją wyróżnia. Oczywiście 1883 posiada kilka drobnych wad, jak już wspomniana wyżej - mało wiarygodne zachowanie Indian wobec białego człowieka. Rdzennych mieszkańców pokazano zbyt idealistycznie i trochę stereotypowo, ale mimo wszystko cieszy, że mogliśmy usłyszeć, jak mówią w swoim języku, czy zobaczyć pewne rytuały, choć twórcy podeszli do tego bardzo powierzchownie. Lepiej wypadli w przedstawieniu tego skrawka niebezpiecznego świata końca XIX wieku oraz tematu migracji ludzi. Szkoda, że twórcy trochę bardziej nie rozwinęli tła kulturowego oraz religijnego podróżników, lecz skupili się na głównych bohaterach. Na pochwały zasługuje cała obsada – od Isabel May, Sama Elliotta, Tima McGrawa po Faith Hill i kilka drugoplanowych aktorów (Marc Rissmann jako Josef czy James Landry Hébert jako Wade). 1883 to bardzo dobry serial, który jest wart uwagi. Opowiedział ciekawą i dramatyczną historię przodków Duttonów znanych Yellowstone, którzy przemierzali wspaniałe i pełne zagrożeń tereny. Wędrówka, by spełnić amerykański sen, dawno tak nie fascynowała.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj