Michael Patrick King, jako mieszkaniec Nowego Jorku, ewidentnie nie może nasycić się swoim miastem. Współtworzył scenariusze do „Seksu w wielkim mieście” oraz „Murphy Brown” oraz wyreżyserował sequel kinowej wersji przygód Carrie Bradshaw i jej przyjaciółek. I chociaż to ostatnie nie jest powodem do dumy, to seriale, które współtworzył, zawsze cieszyły się dużą popularnością. Teraz pokazał Nowy Jork z innej strony. Takiej, w której wystarczyło zobaczyć jeden odcinek 2 Broke Girls, by spokojnie darować sobie resztę. Jeśli raz się oglądnęło przygody Max i Caroline, to tak, jakby widziało się cały sezon, łącznie z finałem.

Zaczynało się zwykle od Max, która przyjmując zamówienie słownie wyżywała się na kliencie, czerpiąc z tego tym większą radość jeśli był to hipster lub przedstawiciel innej subkultury. Robiła to zwykle prze czołówką, a przez resztę epizodu jej ofiarami padało wielu pechowych mieszkańców Nowego Jorku, od bezdomnych aż po prawników. Caroline wspominała, co robiła w zeszłym roku i jak bardzo różniło się to od jej obecnego trybu życia. Oleg niemal w każdym odcinku raczył publiczność rozciągniętymi welurowymi spodniami od dresu i rzucał niewybredne komentarze, które przekraczały mocno granice napastowania. Od połowy sezonu swoje zainteresowanie skupiał na Sophie (kto nadal myśli o Jennifer Cooldige jako mamie Stiflera, ręka w górę!), która zawsze przychodziła do knajpki po zamknięciu, jadła kiełbasę albo mnóstwo babeczek i pytała, czy Han nie jest przypadkiem dziewczyną albo prawiczkiem. Całość zwykle kończyła się mało emocjonującym i niewiele wnoszącym do historii finałem.

[image-browser playlist="602639" suggest=""]

©2012 CBS

Wątki poboczne wydawały raczej pisane od niechcenia, „na kolanie”, na czele z ojcem Caroline albo Johnnym, artystą ulicznym, który zawrócił w głowie mocno stojącej na ziemi Max. Krewni i znajomi dziewczyn przedstawiani byli raczej przez historyjki, które dziewczyny opowiadały sobie nawzajem. Nawet sprawy związane z babeczkowym biznesem nie zawsze interesowały. O tym, że Max i Caroline mają ambitne plany na stworzenie własnej firmy przypominał czasami tylko licznik na końcu każdego epizodu.

Miło za to oglądało się mieszkańców i zwyczaje wielkiego miasta przedstawione w dowcipny, chociaż trochę mniej uładzony, sposób. Flashmoby, przyjęcia tematyczne i ich oryginalni organizatorzy, zapatrzone we własny image młode mamy i wszelkiej maści zboczeńcy i dziwaki w środkach komunikacji. Moim ulubionym motywem była zdecydowanie książka kucharska o bekonie.

Finałowy odcinek wyglądał właściwie tak samo jak cały sezon. Teraz jednak mieliśmy dwa razy więcej czasu, by wysłuchiwać komentarzy ukraińskiego kucharza o polskiej "bizneswoman", a także Max, która na wejściu, z niemal dziecięcą radością, nabijała się z faceta w steampunkowym stroju. Dodatkowe minuty poświęcono też na montaż zakupowy, który skończył się wsadzeniem Kat Dennings w całkiem niezłą, ale z dobre dwa rozmiary za małą, sukienkę. Ponownie pojawił się Johnny, który w sposób na tyle szybki i kulawy opowiedział, co się u niego dzieje, że możemy być już pewnym jego powrotu w drugim sezonie. Love interests nie wracają w ostatnim odcinku tylko żeby pomachać. Są tutaj żeby siać niezgodę i zniszczenie! Wystarczy wspomnieć Rachel w finale czwartego sezonu „Przyjaciół”.

[image-browser playlist="602640" suggest=""]

©2012 CBS

Sezon skończył się w toalecie, co nie powinno dziwić, po całej masie barwnych opowieści z życia Max. Martha Stewart zjadła tam muffinkę i wyszła. Nie nazwałabym zatem ostatniej sceny cliffhangerem, bo nie było odpowiednio (jeśli w ogóle!) zbudowanego napięcia. Jakby przez cały odcinek niespecjalnie o tym pamiętano. To wszystko nie zmienia to jednak faktu, że prawdopodobnie będę oglądać kolejny sezon, chociaż sama nie wiem dlaczego. Są motywy, które śmieszą. Wśród brzmiących dosyć podobnie dialogów można znaleźć coś wartego zapamiętania, może nawet powtórzenia. Miło też zobaczyć w telewizji zdrowo wyglądającą babkę, czyli Kat Dennings.

To tak, jak z lokalem, w którym Max i Caroline pracują. Może niezbyt dobrze wygląda, kucharz chodzi w siatkowym podkoszulku, a lada klei się od tajemniczych substancji, ale dają tam całkiem niezłe babeczki, dla których warto wracać.

Autor: Karolina Małas

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj