60 minut to kino akcji pełną gębą. Film śmiało można zaklasyfikować jako kino klasy B, co wcale nie jest krytyką. Twórcy świadomie działają w tej konwencji. Zasadniczo większość kina kopanego trzyma się tych ram i nie ma w tym absolutnie nic złego. Jednak widz musi mieć świadomość, że generuje to pewne uproszczenia i decyzje, które – być może – w czymś bardziej mainstreamowym potraktowalibyśmy jako wadę. Co ważne, reżyser nie trzyma się  kurczowo tych ram, bo widać również inspiracje europejskim kinem akcji spopularyzowanym choćby przez Luca Bessona. Powstaje z tego zaskakująca mieszanka, która łączy prostotę z ambicją i osiąga iście satysfakcjonujący efekt. Czemu? 60 minut daje to, co obiecuje zwiastun! Nie mniej, a może i nawet więcej. Historia fightera MMA o imieniu Octa została przemyślana i dobrze skonstruowana. Mężczyzna tuż przed walką dostaje informacje od swojej byłej: "Jak nie zjawisz się o 18:00, zabiorę ci prawa do córki". To jest punkt wyjścia budujący motywacje bohatera. Nagle wszystko przestaje się liczyć. Zaczyna się tytułowy 60-minutowy wyścig z czasem. A przeszkód z każdą minutą pojawia się coraz więcej. To jest też motyw, który działa zaskakująco dobrze pod kątem emocji i nie jest tanim chwytem manipulującym widzem. Jesteśmy zaangażowani w historię zmotywowanego Octy, a w kulminacji te emocje trafiają w punkt. W sposób prosty udowodniono, że kino kopane nie musi popadać w banały. Aż kusi, by porównać niemiecki film o MMA do polskich projektów w stylu Underdog czy Bartkowiak. Z przykrością stwierdzam, że nasze rodzime produkcje wyglądały fatalnie w dniu premiery, a po czasie wyglądają jeszcze gorzej. Twórcy z Polski nie potrafią kręcić scen walk – nawet wyczerpujące treningi aktorów nie wystarczą, by zakamuflować ich brak umiejętności w sztukach walki. Dlatego brawa dla twórcy 60 minut, który postawił na osoby z doświadczeniem. Emilio Sakraja (Octa) oraz Marie Mouroum (Cosima) szczególnie wyróżniają się w tym aspekcie. Ten pierwszy trenuje kung fu, karate i parkour, a aktorka jest znaną kaskaderką. Dzięki temu ich ruchy są naturalne i efektowne. Osiągają na ekranie coś, czego zwykły aktor nie mógłby pokazać w taki sposób. Nawet 3–4 miesiące przygotowań nie zastąpią tego, co daje pamięć mięśniowa. I to przekłada się na dobry efekt 60 minut.
fot. Netflix
+13 więcej
Gdy więc przychodzi do walk na ekranie, reżyser Oliver Kienle oferuje jakość, jakiej współczesny odbiorca oczekuje. Dzięki doskonałej pracy kamery widzimy, kto zadaje cios i jaki efekt on daje. Nie ma przesadnych cięć czy innych trików, które by zaburzały rytm walki. Choreografia jest pomysłowa i zaskakująca. Mocno opiera się na technikach MMA, więc nie mamy efekciarstwa typowego dla klasy B. W tym aspekcie filmowiec trochę odcina się od konwencji kina kopanego, stawiając na swojego rodzaju realizm w walce. To nie jest sytuacja, gdy oglądamy pojedynki trwające 15 minut, w trakcie których ciosy nie wywołują większego efektu. Octa dostaje łomot, jest pobity, obolały, ale tak zmotywowany, że brnie w to dalej. Octa ma starcie z jednym przeciwnikiem na jego poziomie, czyli z człowiekiem, z którym wcześniej miał walczyć na ringu. Ich walka w klubie to jedna z najlepszych, jakie dostajemy w 60 minutach. Efektowna, kreatywna i świetnie wykorzystująca różne techniki MMA! Ostatecznie satysfakcjonująca jak akcja w całym filmie. To ona jest najmocniejszym punktem programu. Jeśli zdecydujecie się na seans 60 minut, musicie wziąć pod uwagę gatunek filmu, bo to z niego wynikają różne niedociągnięcia czy problemy. Konwencja wyścigu troszkę może zmęczyć, ale to nie wpływa na moją ocenę. Obniża ją jednak kulminacyjna akcja, która idzie w abstrakcyjnym kierunku. Do tego momentu walki były realistyczne, a finał wchodzi w przesadę, absurd i wydłuża całość bez wyczekiwanego efektu. Jeśli jednak oczekujecie trzymającego w napięciu kina akcji z dobrymi walkami, to właśnie to dostaniecie. I to jest najważniejsze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj