"The Many Mouths of Andrew Colville" to naprawdę dobrze zbudowany odcinek. Sprawa, którą muszą rozwiązać Holmes i Watson, nie należy do najłatwiejszych. Muszą wytropić seryjnego mordercę, który zabił kolejną ofiarę i zostawił też charakterystyczne ugryzienie na szyi. Problem w tym, że od jakiegoś czasu morderca ten... nie żyje. Mimo to zgadza się główny dowód, czyli ślad zębów na ciele. Są identyczne jak te zostawiane przy wcześniejszych zbrodniach. Śledczy wyjaśniają, że tego nie można podrobić. Jest też wątek historyczny. Joan spotyka się z chirurgiem, z którym kilka lat temu razem pracowała. Fabuła skonstruowana jest wielopłaszczyznowo i z kilkoma interesującymi zwrotami. To chyba najciekawsza sprawa, z jaką zmagał się Holmes w tym sezonie.
Cieszę się, że Sherlock po raz kolejny korzysta z usług grupy hakerów Everyone. Jego kontakty z tą grupą zawsze zaczynają się od czegoś zabawnego. Tym razem Holmes staje na środku placu z napisem wymierzonym w kamerę monitoringu, a w międzyczasie podchodzą do niego ludzie i uderzają go. Podoba mi się to, jak Everyone testuje detektywa i jakie zadania mu daje, a przy okazji - jak znaczący wpływ może mieć na śledztwo.
[video-browser playlist="634893" suggest=""]
Scenarzyści pozwolili sobie też na trochę luzu. Po raz kolejny słyszymy o pani Hudson, sławetnej gospodyni, która w tym odcinku nie pojawia się ani razu, ale mimo to przekłada książki Holmesa czy opiekuje się żółwiem. Clyde ma tu swoje kilka sekund, ale jego obecność, szczególnie gdy jest ubrany w niebieskie wdzianko, ożywia i rozluźnia atmosferę.
Z samym odcinkiem i historią w nim opowiedzianą jest wszystko w porządku, brakuje mi jednak tych emocji, które towarzyszyły Sherlockowi w pierwszym sezonie.