Miło jest obejrzeć serial dla młodzieży, który nie jest kolejną produkcją stworzoną przez ludzi będących personifikacją mema „How do you do, fellow kids?”.
W serialu
Absolutni debiutanci nie ma nastolatków, którzy chcą być fajni. To młodzi ludzie, często zagubieni, robiący czasem mądre, a czasem głupie rzeczy. Jedno pozostaje niezmienne – zawsze są w tym prawdziwi. Nie pamiętam, kiedy byłem pod tak dużym wrażeniem dbałości o realizm świata przedstawionego. Bohaterowie nie boją się przekleństw czy nagości. Nie uświadczymy tu tandetnej cenzury, która wybija widza z wiru fabuły i każe zadać pytanie: „Czy ktokolwiek rzeczywiście mógłby coś takiego powiedzieć?”.
Charakter Leny, głównej bohaterki, jest nadzwyczaj intrygujący. Dziewczyna mająca zaburzenia ze spektrum autyzmu, kochająca kinematografię? Sporo twórców skupiłoby się wyłącznie na niej. Jednak scenarzyści, chcąc w kronikarski sposób przedstawić młodość, nie zapomnieli o innych bohaterach. Każdy tu dostaje swoje perypetie, każdy jest postacią z krwi i kości.
Przez większą część serialu przyjdzie nam śledzić perypetie młodych ludzi, ale nie zapomniano również o tych starszych. Pawełek, z pozoru zwykły ojciec, mierzy się z bezradnością wobec nadciągających kłopotów. Problemy te mogą dotknąć każdego z nas, dzięki czemu angażujemy się w tę historię. W zasadzie w
Absolutnych debiutantach każdy znajdzie coś dla siebie. Ja znalazłem Lenę. Autyzm, miłość do kinematografii i dojrzewanie – to wszystko czyni z niej postać niezwykle ciekawą. Spora w tym zasługa Martyny Byczkowskiej, która z naturalną charyzmą oddała trudny charakter swojej bohaterki. Moją uwagę przykuła też Malwina, która zapewniła mi istny emocjonalny rollercoaster. W pierwszej chwili jej nienawidziłem, by później mocno z nią sympatyzować. Oczywiście, nie każdego da się tutaj pokochać, ale nie o to przecież chodzi. Najważniejsze jest to, że po seansie nikt nie jest mi obojętny. Serialowi udała się trudna sztuka – wykreował całą gamę barwnych postaci.
Wspomniany wcześniej realizm często przeplata się tutaj z subtelnością – zwłaszcza gdy obserwujemy wydarzenia oczami Leny. Nagłe przeskoki z brutalności do zmysłowości na początku mnie szokowały, ale później zaczęły irytować. Największym problemem tego serialu są jednak dłużyzny. W niektórych scenach zbliżenia i skupienie się na mimice postaci były rzeczywiście kluczowe, jednak w większości były najzwyczajniej w świecie nudne i niepotrzebne – do tego stopnia, że nawet fenomenalna ścieżka dźwiękowa nie była w stanie ich uratować.
Wspomniane dłużyzny odbierały poetyckość niektórym scenom. Jednak ten pozytywny surrealizm nie dał się w całości zabić. Dobrym przykładem jest scena, w której Lena i Nikoś wcielają się w postaci z legendarnego
Pulp Fiction Quentina Tarantino – została tak świetnie zrealizowana, że miałem ciarki! Myślę, że Mia Wallace i Vincent Vega byliby dumni z naszych polskich aktorów, którzy z taką miłością oddawali im hołd.
Absolutni debiutanci to serial pełen skrajności. Prowadzi nas od młodości do starości, od mistrzowskich scen do niepotrzebnych dłużyzn, od brutalnej prawdy do onirycznego surrealizmu. Można wybaczyć te mankamenty, bo twórcy jednak potrafią nas rozbawić, zasmucić, rozzłościć. Produkcja sprawi, że przeniesiecie się do krainy wspomnień i gdybań. Nie jest to najlżejszy serial, ale odpowiedź na pytanie: „Czy warto go obejrzeć?” jest tylko jedna. „Absolutnie tak!”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h