Meet the New Boss zaczyna się tam, gdzie zostawił nas pierwszy odcinek, przypominając trochę filmy z serii Paranormal Activity. Na ekranie pojawiają się kiczowato wyglądające duchy, którym przez cały odcinek towarzyszy aura tajemniczości. Przerażony dzieciak, przenikanie ścian i zagadkowe dialogi - taki ton występuje przez cały czas. Daisy, starająca się wyciągnąć jakieś informacje od Robbiego Reyesa, traci w oczach i prócz pchania historii, zaczyna być tłem dla Ghost Ridera. Pojawia się też nowy, niezwykle charyzmatyczny dyrektor T.A.R.C.Z.Y., który notuje bardzo dobre wejście. Od pierwszego odcinka mamy wyraźne wprowadzenie w mistyczną część Kinowego Uniwersum Marvela, które do tej pory opierało się na nowoczesnej technologii z kosmosu. Tak też do sprawy z duchami podchodzi duet naukowców Fitz-Simmons, który prędko będzie musiał zrozumieć, że nie wszystko da się wytłumaczyć nauką. Perspektywa odkrywania nowej części tego świata rysuje się w jasnych barwach i trudno ukryć ekscytację. Twórcy potrafią też uczyć się na swoich błędach i przestali w dużym stopniu eksploatować wątek z Inhumans. Powinno to nam wszystkim wyjść na dobre. Wszyscy, którzy obawiali się Ghost Ridera jako Inhumana, mogą odetchnąć z ulgą. Oczy spragnione charyzmatycznych postaci wreszcie mają co podziwiać. Czy Gabriel Luna ma akurat na sobie czaszkę z CGI, czy własną twarz, ogląda się go z nieskrywaną przyjemnością. Pod względem budowania pozytywnych wrażeń pokonuje Lincolna o dwie długości. Czaszka Ghost Ridera na pewno budziła sporo zastrzeżeń wśród fanów i często zastanawiano się, czemu nie wybrano tańszego sposobu na jej pokazanie, ale drugi odcinek udowadnia, że ktoś wykonał kapitalną robotę przy jej projektowaniu. Poziom kiczu zmniejsza na pewno brak idealnego odwzorowania ludzkiej czachy, a zrobienie coś na wzór kościanego kasku. Już poprzedni odcinek zapowiedział nam pojawienie się w Meet the New Boss nowego dyrektora T.A.R.C.Z.Y. Jego debiut wypadł naprawdę dobrze. Zapowiada się na niezwykle ciekawą i charyzmatyczną postać, a pamiętajmy, że ostatnimi czasy był to towar deficytowy. Prócz bycia ciekawym gościem, jest w nim również jeszcze coś, co tylko dodatkowo buduje tę postać i naszą ciekawość. Nic, tylko czekać i zobaczyć, jakie ma plany względem opętanej May i Daisy. Na razie jedyne obawy, jeśli chodzi o nowe pomysły twórców, budzi Daisy. Na początku mogło się wydawać, że jej odejście z agencji i rozpoczęcie solowej walki ze złem jest najlepszym sposobem na dalszy jej rozwój. Niestety, ale jednak stoi ona trochę w miejscu i zaczyna być tylko tłem dla fenomenalnego Robbiego Reyesa. Jej scena z Fitzem i Mackiem pokazuje absurdalne zachowanie tej bohaterki, która chyba sama zaczyna rozumieć, że robi coś nie tak. Przeżywanie straty Lincolna jest jeszcze bardziej przykre niż wątek romantyczny tej byłej pary. Szkoda, że śmierć Inhumana nie zakończyła definitywnie tego nieporozumienia. Tym razem nikt nie musiał pokazywać nam mało subtelnego obrazu w postaci pośladków Daisy, żeby powiedzieć nam o późniejszej godzinie emisji, która daje twórcom więcej możliwości. Korzystają z tego inteligentnie i nie wrzucają brutalnych scen tylko dlatego, że mogą. Nic nie było robione na siłę i miejmy nadzieję, że do samego końca będzie to wykorzystywane w ten mądry sposób. Nastąpiła ogromna zmiana względem ostatniego sezonu. Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. przeszli sporą metamorfozę w stylistyce i przedstawianej konwencji, umiejętnie żonglując bohaterami; znowu potrafią wciągnąć i zainteresować widza.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj