Podczas seansów takich odcinków rzuca się w oczy pewna tendencja, obecna w serialu od dawien dawna. Otóż koncept głównych wątków, pomysł na intrygę i rys fabularny stoją na zadowalającym poziomie i umiejętnie przyciągają przed ekrany wszystkich spragnionych marvelowskich wrażeń. Jeśli jednak dochodzimy do rozpisywania poszczególnych epizodów, czyli pracy stricte scenopisarskiej, na wierzch wychodzi sztampa. Dialogi stoją na niskim poziomie, bohaterowie albo biegają w kółko, albo wdają się w niezobowiązujące mordobicie. Te słabsze odsłony niebezpiecznie ocierają się o Arrowverse, stanowiąc swoją własną parodię. Omawiany odcinek aż tak tragiczny nie był, ale dało się zauważyć kilka motywów, zdecydowanie zaniżający poziom całości. Udręczony Talbot w psychotycznym ataku na małą dziewczynkę nie był do końca wiarygodny. Uśpiony agent, aktywowany przez Hydrę nie zatrzyma się, dopóki nie osiągnie celu. Tym samym jedna z najciekawszych postaci z Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. przemienia się w bezmyślnego golema. Wszystkie jego motywacje, wartości i ideały schodzą na dalszy plan. Dostajemy jedynie ckliwą bajeczkę, pod wpływem której generał podejmuje się swojej ostatniej misji, nie zakończonej dla niego szczęśliwie. Czy Talbot przeżył postrzał? Zapewne tak, bo u Marvela tylko nielicznym udało się odejść definitywnie do krainy wiecznych łowów. Nie działa właściwie również Ruby jako groźny villian. Filigranowa blondynka ubrana w mało finezyjny kostium stroi miny i marszczy brwi, rzucając od czasu do czasu jakimś złowieszczym one linerem. Jej ekranowy partner, Von Strucker, również nie robi dobrego wrażenia. Dwójka złoczyńców jest zupełnie nijaka. Twórcy pokazują nam w kilku miejscach, że łączy ich jakieś uczucie, ale nie jesteśmy w stanie w nie uwierzyć, bo postacie pisane są bez większego polotu. Nikt nie wnika w ich życie wewnętrzne, nikt nawet nie stara się zarysować psychologii. Ruby, pragnąca zostać niszczycielką światów jest jak mała dziewczynka, która zrobi wszystko, aby mieć ładniejsze lalki niż jej idolka Quake. Trudno powiedzieć, czy zamysłem twórców było przedstawienie tak kapryśnego wizerunku tej antagonistki. Jeśli tak, to im się udało z nawiązką. Przemawiać za tą teorią może końcówka, gdy Ruby staje się ofiarą swoich obsesji i zostaje opanowana przez Gravitonium. Finał odcinka z jej udziałem był jednym z lepszych akcentów. Nie chodzi tutaj o to, że wreszcie zrobiło się krwawo, ale o to, że końcowa rozgrywa, wygenerowała trochę nieprzewidywalnego chaosu, będącego zapowiedzią naprawdę dramatycznych wydarzeń. Ruby fabularnie źle skończyła, ale jej ostatnie chwile na pewno zostaną przez widzów zapamiętane. Olbrzymia moc, którą przez pewien czas dysponowała, makabryczna śmierć Von Struckera, pogłębiające się szaleństwo oraz wzruszająca rozmowa z matką spotęgowały wstrząsający efekt. Śmierć Ruby była odpowiednim zakończeniem tej historii. Dzięki niej również Yo-yo pokazała się z ciekawej strony, co jest kolejnym krokiem w rozwoju tej bohaterki. A jak wygląda sytuacja u pozostałych Agentów Tarczy? Niestety nie zawsze kolorowo i momentami dość sztucznie. Można odnieść wrażenie, że twórcy mają problem, aby zagospodarować wszystkich głównych bohaterów i wymyślają dla nich niezbyt wysmakowane wątki. W omawianym odcinku dostajemy trochę śmieszkowania z Coulsonem, Mackiem i Deke. Ich żarty są jednak mało finezyjne i nie działają tak jak powinny. Z drugiej strony Daisy i May zamieniają się w maszyny do zabijania, rozkładające na łopatki stojących im na drodze zakapiorów. Szturm na placówkę Hydry pod względem technicznym był dość dobrze zrealizowany, ale co z tego, jeśli stanowił jedynie widowiskowy ozdobnik, z którego nic nie wynikało. Bardzo słabo wypadli również Fitz i Simmons, którzy uwięzieni przez Ruby musieli eksperymentować z Gravitonium. Relacje między ofiarami i oprawcami nie były do końca wiarygodne. Zabrakło tu elementu zaskoczenia czy chociażby jakiejś gry psychologicznej ubarwiającej sytuację, w jakiej znaleźli się bohaterowie. Ani Leo, ani Jemma nie wykazali się w tym wątku charakterem, a szkoda bo jeszcze kilka odcinków temu, oboje całkiem nieźle rozwijali się pod względem osobowości. Twórcy dość dobrze dawkują nam informacje dotyczące wątku głównego bieżącego sezonu. Na samym końcu omawianego odcinka mogliśmy zobaczyć kolejne spotkanie tajemniczego obcego z generał Hale. Sylwetka nieznajomego wciąż jest niewyraźna, ale można u niej dostrzec cechy charakterystyczne dla rasy Kree. Takie rozwiązanie dobrze by korespondowało z pierwszą połową serialu, gdzie nasi bohaterowie musieli zmierzyć się z bandą niebieskich łobuziaków. Najnowszy odcinek nie należał do najgorszych, ale dało się odczuć  to, że w pewnych segmentach twórcom brakuje pomysłów. Widać to szczególnie przy postaciach głównych bohaterów. Nie każdy rozwija się jak należy. Całe szczęście wstrząsający finał z udziałem Ruby zrekompensował wszystkie braki i zamknął ten dyskusyjny rozdział w piątym sezonie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj