Agenci T.A.R.C.Z.Y. nie marnują czasu i szybko pokazują widzom powrót Coulsona w nowej/starej wersji. Tego typu powroty zawsze są w pewien sposób problematyczne, bo umówmy się: nawet w realiach komiksowej produkcji jest to już naciągane, gdy po raz kolejny przywracają bohatera do życia. Dlatego koniec końców może to razić. Z jednej strony jest to postać świetna i bez Clarka Gregga w tej roli czegoś w serialu brakuje, ale z drugiej twórcy popełniają błąd, który w filmowym MCU został wyeliminowany. Nie są w stanie zbudować napięcia, bo skoro Coulson ginie i wraca, to czy można czuć te emocje i zagrożenie, skoro scenarzyści traktują to z przymrużeniem oka? Nie jest to jakaś duża wada, przynajmniej nie na tym etapie sezonu, nadal Coulson to Coulson, a w wersji superbohaterskiej (sam do tego nawiązuje w jednej scenie) może wprowadzić sporo dobrego.
Szybko jesteśmy wrzuceni w wir akcji, więc bohaterowie przenoszą się do lat 30. XX wieku w pogoni za Chronicomami. Jak na niewielki budżet Agentów T.A.R.C.Z.Y. przedstawienie centrum miasta wygląda poprawnie, ale jeśli ktokolwiek ma w pamięci Agentkę Carter i kapitalne dopracowanie epoki w tamtym serialu, skala jakości jest gigantyczna. W premierze 7. sezonu jest to bardzo ograniczone, tanie i wręcz klaustrofobiczne, bo zminimalizowane do kilku lokacji. W takim serialu jak Agenci T.A.R.C.Z.Y. jest to wada, bo choć taka jest konwencja tego serialu, czuć, jak bardzo staje się on przestarzały i tani na tle wielu produkcji z większym budżetem.
Nie przeczę, że premiera 7. sezonu to standardowy, solidny poziom Agentów T.A.R.C.Z.Y. Trochę humoru, sporo akcji w starciach z Chronicomami i przede wszystkim istotne fabularne elementy. Nowe ręce Jo Jo to drobiazg, który w kontekście sezonu może mieć znaczenie dla rozwoju postaci, Coulson odkrywający swoje aktualne "ja" daje wiele potencjału, a do tego cliffhanger z May, który niewątpliwie powinien rozruszać akcję w 2. odcinku. Rozrywka dobrze osadzona w konwencji, ale jakoś nieszczególnie porywająca. Zbyt spokojna, czasem banalna (czemu Chromicomy jako ludzie muszą być tak kuriozalnie sztuczni? Wiem, że to zamierzone, jednak przypomina mi podejście do tworzenia historii z lat 90.), ale nadal przyjemna. Mimo wszystko na tle tych wszystkich sezonów wypada to poprawnie, bo serial miał sporo o wiele lepszych odcinków, bardziej wywołujących emocje.
Twist odcinka dotyczy przyczyny, dla której Chromicomy przeniosły się do lat 30. Wyjaśnienie, że T.A.R.C.Z.Y. musi uratować HYDRĘ przed zniszczeniem, bo bez jej istnienia ich organizacja nie powstałaby, jest dobrym motywem, który może doskonale napędzać początek sezonu. Bohaterowie bowiem staną przed wieloma moralnymi dylematami, które mogą być ciekawym i miejmy nadzieję emocjonującym zabiegiem twórców, by napędzić tę historię dużą dawką energii. Nie czuję w tym sprzeczności z Zimowym żołnierzem, aczkolwiek na tym etapie serialu nie ma to żadnego znaczenia, bo z MCU ma on wspólne tyle co nic. Pomysł jednak jest ciekawy i ma potencjał na resztę sezonu. Oby twórcy mieli jakieś asy w rękawie, bo na początek wydaje się to dobrą przystawką. Jednak by finałowy sezon pozostawił po sobie dobre wrażenie, musimy dostać coś więcej.
Agenci T.A.R.C.Z.Y. powracają z solidnym odcinkiem, który daje oczekiwaną rozrywkę, osadzoną być może zbyt mocno w przestarzałej konwencji tego serialu. Miejmy nadzieje, że rozkręci się ta historia, bo na razie jest przyjemna, ale jakoś tak pozostawia widza z obojętnością, a nie emocjonującym oczekiwaniem na kolejny odcinek.