Każdy dobry finał musi ukazać sprawnie zrealizowaną kulminację historii, by widz zakończył seans usatysfakcjonowany. Nie mogę powiedzieć, że Marvel's Agent Carter zrobiła to dobrze, bo cała historia rozgrywa się oczekiwanym torem, nie oferując żadnej niespodzianki czy jakiegokolwiek zwrotu akcji. Wszystko idzie po określonej bezpiecznej linii, przez co też trudno wszystkim się emocjonować i jakoś angażować. Droga do kulminacji jest tym, co tutaj sprawia frajdę. Powrót Howarda Starka dodaje luzu, humoru i zwariowanych sytuacji, które przyjemnie się ogląda. Współpraca tej grupy bohaterów i ich wzajemnie relacje oraz dialogi są tym, co nieźle napędza 10. odcinek. Dobrze do tego dodano rolę gangstera, który widzi, że Whitney Frost pogrąża się w swoim szaleństwie. Prawidłowo się zazębia, a scena fałszywego przesłuchania w celu odwrócenia uwagi nawet się sprawdza. No url Twórcy zapowiadali, że Marvel's Agent Carter wprowadzi elementy mające odgrywać rolę w filmie Doctor Strange - i z tym mam największy problem. Każdy aspekt innych wymiarów, materii i wyrwy został potraktowany ogólnikowo i po macoszemu. Liczyłem, że może w finale kwestia ta zostanie rozbudowana i dostaniemy jakąś soczystą niespodziankę, ale nic z tych rzeczy. Cała kulminacja zakończyła się, zanim na dobre się rozkręciła. Raz, dwa i po bólu. Nastąpił koniec Whitney Frost, która nie była fajną postacią, a w każdym odcinku robiono z niej czarny charakter godny kreskówki dla dzieci. Nie do końca sprawdzało się to nawet w pokrętnej konwencji tego serialu. Tak czy inaczej - Whitney Frost i tak jest lepsza od bardzo słabego czarnego charakteru z poprzedniej serii. Skupiono się także na relacji Peggy z Sousą, która idzie w oczywistym kierunku. Czy to jest ten jej przyszły mąż, o którym napomknęła w Captain America: The Winter Soldier? Trudno powiedzieć. W sumie nie wychodzi to źle, bo ma to urok serialu, który dobrze działa w tym sezonie, i zwiastuje ciekawą rozbudowę w ewentualnej kolejnej serii. Bez żadnych podchodów, niepewności i zwodzeń. To mogłoby się sprawdzić. Klimat, urok, Peggy i Jarvis to za mało, by zapewnić satysfakcjonujący finał. Odnoszę wrażenie, że twórcy Marvel's Agent Carter stracili koncepcję na ostatni odcinek i nie wiedzieli, co chcą w nim pokazać, dlatego też mamy tak duże skróty, brak ciekawego zawiązania historii i kompletny brak emocji. Nie zrozumcie mnie źle - oglądało się go dobrze, jednak jak na finał wyszło zaledwie przeciętnie. Miało być tytułowe hollywoodzkie zakończenie, ale wyszło bez ikry.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj