Serial Marvel's Agent Carter to bezapelacyjnie wyjątkowa produkcja obdarzona nietuzinkowym urokiem. Oglądając dwa najnowsze odcinki, trudno nie dostrzec, że właśnie on jest tym wyjątkowym czynnikiem nadającym unikalny charakter serialowi. Czuć to w samej historii, prowadzeniu wątków, relacjach, scenografii i przede wszystkim dialogach oraz zachowaniu postaci. Trudno czasem nie uśmiechnąć się na to, jakich słów używają bohaterowie i jak zabawnie podchodzą do różnych sytuacji. Weźmy za przykład rozmowę Jarvisa z Peggy o adoratorach, która dobrze podkreśla tę atmosferę. Oba odcinki zdecydowanie rozruszał powrót Dottie, która tym razem odgrywa trochę inną rolę. Przez jej koleżeństwo z Peggy postać nabiera wyrazu i staje się ciekawsza. Jej wyprawa z Jarvisem jest zabawna i pomysłowa, a oczekiwanie na ucieczkę Dottie staje się frajdą. Dzięki temu cały wątek ma dobre tempo, świetne momenty i dużo dynamiki. Dottie zresztą także dobrze sobie radzi w siódmym odcinku, gdy jest jeńcem. Dobrze się ogląda tę postać, która jest twarda, zdystansowana i obdarzona specyficznym poczuciem humoru. Scena ratunku Dottie jest jednak zaskoczeniem, bo nic nie zwiastowało, że będzie to odwrócenie uwagi, szczególnie że nie wszystko poszło zgodnie z planem, a ten humorystyczny element ze spóźnionym zapłonem broni świetnie dopełnił dzieła. W tym wszystkim trochę denerwuje Thompson, którego rola została zmniejszona do bycia marionetką wpływowych i bogatych. Przez jakiś czas sądziłem, że może na swój sposób rozpracowuje ich organizację, ale w najnowszych odcinkach niestety wszystko wskazuje na to, że on tak na serio. Szkoda, bo postać traci znaczenie i staje się niepotrzebna. W gruncie rzeczy niewiele dobrego można powiedzieć o pozostałych męskich bohaterach poza Jarvisem. Ci po złej stronie są nudni i nieciekawi, a ci po dobrej - zaledwie przeciętni (Thompson, Sousa i Wilkes), choć Sousa zaczyna odgrywać ważniejszą rolę, przez co staje się bardziej interesujący. Tyle że prawdopodobnie to głównie zasługa Peggy, bo ich relacja fajnie się rozbudowuje. Jest jednak w tym drobna niekonsekwencja, która może razić. Sousa dopiero rozstał się z przyszłą narzeczoną, a twórcy pokazują, jakby to wydarzenie nie miało na niego zbyt wielkiego wpływu. Liczy się tylko Peggy. Jego emocje mogły być zdecydowanie lepiej zobrazowane. No url Sam nie wiem, co myśleć o czarnym charakterze serialu, czyli Whitney Frost. Na pewno widać poprawę w stosunku do pierwszego sezonu, bo mamy do czynienia z postacią ciekawszą, bardziej niebezpieczną i potężniejszą, jednak jej motywacje są zbyt papierowe, a sama w sobie jest za bardzo przerysowana - nawet jak na konwencję tego serialu. Czasem dobrze wychodzi nakreślenie jej niezrównoważenia, czasem popada to w skrajność i nie przekonuje. Wiem, że ta materia ją zmieniła i ma wpływ na to, jak się zachowuje i jak jest bezwzględna, ale właśnie to trochę razi. To była zwykła kobieta, aktorka i naukowiec, a z dnia na dzień zmieniła się w zabójczynię, która używa swoich mocy do niszczenia przeciwników. Jestem świadomy konwencji i komiksowego ducha, ale jej motywacje i pobudki nie są przekonujące i brakuje tutaj czegoś, by móc spojrzeć na Whitney inaczej niż jak na kreskówkową postać. Dobrze, że te odcinki wprowadzają trochę dramaturgi. Z jednej strony mamy intrygującą relację Whitney z Wilkesem, którzy w jakiś sposób są ze sobą połączeni przez wydarzenia w laboratorium. Z drugiej mamy dojrzewającego Jarvisa i niepokój o los jego małżonki. Stawka w Monsters zdecydowanie wzrosła i to powinno w kolejnych odcinkach zaprocentować. Marvel's Agent Carter ma urok, wyśmienity klimat i bardzo określoną oraz specyficzną konwencję, którą albo się pokocha, albo jej charakterystyczne elementy nie będą przekonywać. Ten sezon ogląda się świetnie, humoru nie brakuje, a historia wciąga. Pojawiają się niedopracowane elementy, ale to nie przeszkadza, bo nadal mamy do czynienia z dobrą rozrywką.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj