Serial stacji Starz zaczyna się bardzo obiecująco. Mamy efektowną i bardzo klimatyczną scenę akcji, która nakręcona jest z pomysłem i odpowiednią dozą rozrywki. Pierwszym scenom nie można niczego zarzucić, bo znakomicie rozpoczynają serial - od wielkiego huku. I tak naprawdę to najefektowniejsze momenty w premierowym odcinku, choć scen akcji w nim nie brakuje.

Należy oddać twórcom szacunek, bo pod względem technicznym Black Sails budzi podziw. Kostiumy, charakteryzacja i scenografia dopracowane niemalże w najmniejszych szczegółach. Szczególne wrażenie robi zbudowany na potrzeby serialu okręt, na którym rozgrywa się akcja. Dzięki temu w wielu scenach wygląda to wiarygodniej i lepiej. Problem leży tak naprawdę w detalach, bo pomimo tego, że twórcy obiecywali pozbycie się stereotypów i rzeczywiste oddanie życia piratów, można odnieść wrażenie, że nie pomyśleli o wszystkim. Bardzo razi sterylność Black Sails, który czasami pozbawiony jest tych cech, które nam zapowiadano. Wszystko jest zbyt kolorowe, czyste i ładne, podobnie jak ludzie. W przypadku postaci negatywnie wypada ich uzębienie. Szczególnie, gdy John Silver oślepia nas bielą swojego uśmiechu. Trudno wczuć się w atmosferę i uwierzyć w świat przedstawiony, gdy z rytmu wybijają takie drobiazgi.

Pod względem scenariusza jest różnie. Twórcy Black Sails popełniają najczęstszy błąd tworzenia seriali kostiumowych, czyli oferują nam dialogi, które brzmią zbyt współcześnie. Odpowiednie wykorzystanie języka i zwrotów ma kluczowy wpływ na budowanie klimatu i świata przedstawionego. Dla przykładu dobrze to ostatnio oddano w serialu Wikingowie, lecz tutaj ten aspekt jest daleki od ideału. Jednakże stacja Starz zawsze była znana z dość luźnego podejścia do takich detali, co widzieliśmy w "Spartakusie" oraz Demonach Da Vinci, więc jest to coś, na co ostatecznie można przymknąć oko.

[video-browser playlist="633853" suggest=""]

Dobrze, że twórcy rezygnują ze stereotypów, na rzecz realistycznego oddania życia piratów, ale w niektórych momentach aż prosi się o trochę sztampową postać, która byłaby "jakaś". To jest problem premierowego odcinka, że brak tu charyzmatycznego wyrazistego bohatera, który mógłby pociągnąć tę produkcję. Najbardziej stara się Toby Stephens w roli kapitana Flinta, lecz jest go w tym epizodzie zadziwiająco niewiele i budowanie jakiejś więzi z widzem przychodzi mu z niezwykłym trudem. Bardziej wyrazisty wydaje się jego rywal, który chce odebrać mu tytuł kapitana. O pozostałych bohaterach nie można powiedzieć zbyt wiele. Są to na razie papierowe postacie, które nie oferują niczego interesującego i za wiele o nich powiedzieć nie można. 

Twórcom udaje się zachować równowagę pomiędzy intrygą, polityką, scenami akcji oraz nagością. W tym serialu leżało ryzyko pójścia w skrajność i zaoferowania pirackiej wariacji "Spartakusa", która nie bardzo pasowałaby do tej konwencji. Słuszny ruch ze strony twórców, którzy opierają historię na bohaterach, fabule, a nie na rozlewie krwi i nagich kobietach. Natomiast sama historia, jak na razie, nie jest szczególna świeża ani odkrywcza. Klarują się dwa główne wątki sezonu - poszukiwanie skarbu i rywalizacja o władzę. Oba mają w sobie potencjał na wiele wrażeń i emocji, jeśli tylko będą rozsądnie poprowadzone. Na tę chwilę są przedstawione przystępnie, ale bez fajerwerków.

Black Sails notuje niezły, odpowiednio klimatyczny odcinek premierowy, choć wydaje się on momentami niedopracowany. Po szumnych zapowiedziach twórców można było oczekiwać czegoś o wiele lepszego.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj