Alex Rider pojawił się na ekranie w filmie Alex Rider: Misja Stormbreaker z 2006 roku i było to kompletne nieporozumienie. Spektakularna klapa finansowa i artystyczna. Sony Pictures Television tym razem więc stworzyło w Wielkiej Brytanii serial, który stara się podejść do tematu kompletnie inaczej. Naturalnie czuć w tym pewne inspiracje Jamesem Bondem (choćby czołówka wysyła takowe sygnały) i Jasonem Bournem, ale przede wszystkim najbardziej dostrzegalny jest w tym klimat brytyjskich seriali. To podejście objawia się w kreacji świata przedstawionego, budowaniu klimatu i napięcia.  Choć twórcy, kreując ekranowe przygody Alexa Ridera, inspirują się dokonaniami kina szpiegowskiego, nie popełniają jego błędów. Starają się dodać wiarygodności całemu konceptowi werbowania nastolatka do agencji szpiegowskiej i wysłania go na potencjalnie niebezpieczną misję. Podchodzą do tego poważnie, starając się wywołać u widza zawieszenie niewiary poprzez iluzję rzeczywistego podejścia do tematu. Takiego, w który można uwierzyć. Bohater więc nie bryluje, nie jest perfekcyjny i nie używa supergadżetów rodem z science fiction. Wiemy, że Alex Rider, wychowywany przez szpiega, był nieświadomie szkolony, więc jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego w danych sytuacjach jest w stanie poradzić sobie, a w innych niekoniecznie. Ten motyw niestety też działa jak miecz obusieczny, bo czasem twórcy nie do końca wiedzą, co dokładnie to szkolenie wniosło w jego życie. Alex raz radzi sobie dobrze, jak doświadczony agent, a raz popełnia głupie błędy nastolatka. Chociaż ten drugi aspekt jest naturalny, bo w końcu jest on zwyczajnym dzieciakiem, to sugerowanie czegoś innego wprowadza trochę niekonsekwencji i konsternacji. Siłą rzeczy to, jak Alex Rider się zachowuje i co chce osiągnąć, nie zawsze przekonuje. Być może to też kwestia pewnych uproszczeń lub  głupich decyzji scenarzystów. Są momenty, w których widzimy, że dana problematyczna sytuacja jest, delikatnie mówiąc, naciągana i pozostawia wiele do życzenia. Historia pierwszego sezonu jest pozornie prosta i choć stanowi wstęp do planowanego 2. sezonu (są określone tropy sugerujące, co będzie dalej), dobrze działa jako zamknięta opowieść. Gdy wujek Alexa zostaje zabity, wszystko łączy się z tajemniczą szkołą dla bogaczy, zwaną Point Blanc. Koniec końców to właśnie tam Alex Rider ma się udać na pozornie prostą misję infiltracji, by dowiedzieć się, co tam robią, że dzieci miliarderów tak bardzo zmieniają swoje zachowanie. Pod wieloma względami narracja jest zbudowana solidnie i wartko snuta przez te 8 odcinków. Nie można narzekać na nudę, bo udaje się zaskakująco dobrze budować napięcie w pozornie banalnych scenach. Udaje się zaangażować nowymi informacjami i wywołać określone emocje.  Problem pojawia się trochę dalej. Napięcie prowadzące widza do kulminacji i twistów działa wyśmienicie, ale wyjawienie prawd idealnie pasuje do powiedzenia: z dużej chmury mały deszcz. Szybko będziecie mieć swoje teorie na temat wydarzeń w Point Blanc, a ostatecznie twisty je potwierdzą. Trudno wówczas czuć emocje, ekscytację czy choćby zaskoczenie, gdy dostajemy dość oklepane motywy przedstawione w zaledwie solidnej formie. W dodatku z naciągnięciami związanymi z zachowaniem "nowych" wersji nastolatków, którzy chodzą jak roboty, co kompletnie kłóci się z tym, co fabuła stara się wmówić widzom na temat celu, dla którego to wszystko jest przeprowadzone. Niby Alex Rider stara się być serialem opowiadanym na serio, bez infantylizacji historii, i jest to dobra decyzja. Jednak zbyt często scenarzyści popełniają dość prozaiczne błędy lub wykazują się niefrasobliwością. Czy to z absurdalnym zachowaniem służb w oczywistej scenie, czy niekoniecznie przekonującymi decyzjami postaci. Są takie momenty, w których zastanawiamy się, jak ktoś mógł przepuścić taki banał czy schematyczność na poziomie łopatologii. Dzięki temu niektóre momenty pierwszego sezonu bardziej irytują, a nie ekscytują. Koniec końców wychodzi na to, że Alex Rider to zaledwie solidna próba stworzenia szpiegowskiej historii o nastolatku. Na serio, z klimatem i napięciem. Jednak historia czasem jest zbyt banalna i za bardzo opiera się na oczywistych środkach. Chociaż Stephen Dillane w roli szefa agencji kradnie każdą scenę, nikt w tym serialu nie wchodzi na tak wysoki poziom. Nie chodzi o to, że kreacje są złe, wszystko jest po prostu solidne, nawet Otto Farrant w tytułowej roli jest zaledwie odpowiednio przekonujący. Jednym słowem: pomimo całkiem poprawnej rozrywki, niewiele w tym serialu wychodzi ponad przeciętność. Potencjał w tym koncepcie jest zdecydowanie większy.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj