Od poprzedniego tomu All New X-Men zatytułowanego Zagubieni dużo zmieniło się w życiu oryginalnej piątki mutantów. A wszystko dlatego, że po drodze miało miejsce wydarzenie znane jako Bitwa Atomu.
All New X-Men: Battle of the Atom to dosyć chaotyczny crossover zbierający wątki z kilku równolegle prowadzonych serii o X-Menach, z których większość ukazała sie po polsku w ramach Marvel Now - Uncanny X-Men, Wolverine i X-Men oraz omawiana tu All New X-Men. Pokłosie tego wydarzenia da się streścić w jednym zdaniu - oryginalna piątka choćby nawet chciała, na razie nie ma możliwości powrotu do swej przeszłości i gdy już opada kurz po tytułowej bitwie, przyłącza się do grupy Cyclopsa-rewolucjonisty. Notabene, wciąż jakoś trudno się oswoić się z myślą o przebywających ze sobą razem dwóch wcieleniach Scotta Summersa, ale przecież nie takie już rzeczy działy się w marvelowskim uniwersum. Bitwa Atomu zatem już wybrzmiała, trudno nawet dokładnie określić o co w niej chodziło (no dobrze, chodziło bodajże o niewesołą przyszłość X-Men z powodu przybycia do teraźniejszości oryginalnej piątki i podstępnej interwencji Bractwa Złych Mutantów mającej temu faktowi zaradzić). W każdym razie przetasowania się dokonały i oto Jane Grey, Cyclops, Beast, Iceman i Angel trafili w szeregi grupy przebywającej w Nowej Szkole im. Charlesa Xaviera. Oni, plus Kitty Pride, którą bardzo rozczarowali jej dotychczasowi towarzysze z Wyższej Szkoły im. Jean Grey. Co z tego wyniknie?
Na pewno, jak można wnioskować z okładki, młodziakom dostaną się nowe stroje. To chyba jednak trochę za mało jak na treść całego tomu, choć akurat pierwszy zeszyt All-New X-Men Volume 4: All-Different, skupiający się na docieraniu się nowego składu grupy, pyskówkach i jawnym wyrażaniu nieufności, jest najciekawszą częścią całej historii. To tu objawia się wciąż jeszcze dochodzący do głosu talent Briana Michaela Bendisa do tworzenia soczystych scenek rodzajowych, obfitujących w bardzo dobre dialogi. Gorzej, gdy przychodzi czas na jakąś rozwałkę - bo przecież bez takiej historyjki o X-Men nie mogą się obyć.
Tym razem, ciągnący się przez trzy zeszyty, poświęcony kolejnemu konfliktowi wątek, jest wyprany ze wszelkiej oryginalności - bohaterowie walczą z religijnymi fanatykami, którzy chcą zniszczyć mutantów. Pojedynek to intensywny, acz z przewidywalnymi zwrotami akcji, czyli nic nowego, superbohaterski standard. Pewne ożywienie miał zapewne wnieść do tej historii motyw pojawiającej się nagle w ogniu walki Laury Kinney, czyli X-23, obecnej również w najnowszym filmie o przygodach Logana. W zasadzie, oprócz eksponowanych przez twórców arogancji i rozterek tejże bohaterki, (trafiła przecież do ważnej dla jej przeszłości dawnej siedziby Weapon X, w której obecnie ukrywają się mutanci pod wodzą Cyclopsa), nic ciekawego wkomponowanie jej w tę historię nie przynosi.
Co więcej, historia ta kończy się zanim na dobre zdążyła się rozkręcić. Jednakże na deser twórcy przygotowali nam dosyć smakowite danie. Juz podczas czytania o zmaganiach X-Menów z Purifiers nastąpił ciekawy, czterostronicowy fragment nawiązujący do postaci Williama Strykera, odwołujący się (także rysunkowo) do dawnych, marvelowskich komiksów. Stanowił on przedsmak tego, co dostaliśmy w końcówce albumu, czyli małe świętowanie 50-lecia X-Men, co zaowocowało kilkoma krótkimi historyjkami stworzonymi przez artystów-weteranów. Może graficznie nie wpisują się one mocno w dawną estetykę, ale scenariuszowo owszem - szczególnie szeroki uśmiech na twarzy wzbudza opowieść autorstwa samego Chrisa Claremonta, który zaserwował fanom narrację rodem z lat siedemdziesiątych. I o dziwo, w porównaniu z przedstawioną wcześniej przez Bandisa opowieścią o zmaganiach z Purifiers, ta jubileuszowa wywołuje dużo szybsze bicie serca i zwykłą, czytelniczą przyjemność. X-Men Gold #1 to zatem przysłowiowa wisienka na niezbyt udanym torcie, która w końcówce znacznie poprawia jego smak.
Co zaś czeka nas w przyszłości? Najwidoczniej spore emocje, czyli anonsowany jako crossover dwóch serii - Strażników Galaktyki i All New X-Men - Proces Jean Grey. Może w końcu dojdzie do jakiejś wyrazistej konkluzji, bo jak dotąd sprowadzenie z przeszłości oryginalnej piątki i ich kolejne przygody wydają się zmierzać donikąd - przydałoby się jakieś mocne uderzenie, a postać młodziutkiej Jean Grey najwyraźniej nadaje się do tego najlepiej (tyle że, który to już raz?). To jej ewolucja po przybyciu do przyszłości najbardziej interesuje scenarzystę, to jej postać wyszła mu w All New-X-Men najciekawiej. Biedna Jean, znowu będą nią poniewierać, znowu będzie musiała przekroczyć granice swej mocy i pewnie dla nikogo nie skończy się to dobrze. Cóż, mutanci nigdy nie mieli łatwo i dlatego ich przygody, mimo powtarzalności fabularnych chwytów, nieustannie przyciągają czytelników.