Brad Falchuk i Ryan Murphy niełatwo rezygnują ze swojego złotego dziecka. Mimo że ich twór ponad osiem miesięcy temu pozostawił po sobie niesmak i bardzo duże niezadowolenie, pomysłodawcy niezłomnie realizują swoje mroczne wizje. Na nową lokację obrali kalifornijski hotel, wykonali iście PR-owski ruch, obsadzając Lady Gagę w kluczowej roli, a następnie wypuszczali krótkie i enigmatyczne informacje o swoim piątym „potomku”. Jednak znane już z poprzednich lat posunięcia marketingowe koordynatorów "American Horror Story" nie zamydliły nikomu oczu. Fani z umiarkowaną dozą oczekiwania wyglądali początku październikowej premiery. No to zaczynamy. LA, Hotel Cortez. Poszczególne pokoje i korytarze skupiają w sobie całą gamę osobliwości. Na jego czele stoi seksownie tajemnicza Hrabina (Lady Gaga), która zdecydowanie nie wpisuje się w wyobrażenia typowej kadry kierowniczej. Wraz ze swoim boy-toyem Donovanem (Matt Bomer) skłania się ku bardziej erotycznym i krwawym rozrywkom. Zdawać by się mogło, że tworzą oni wisienkę na torcie innych straszydeł zamieszkujących niniejszy hotel, lecz na tę wizualną przyjemność (główna sekwencja z ich udziałem rozgrywa się w rytmach „Tear Tou Apart” She Wants Revenge’s i współgra ze sobą równie rewelacyjnie co ostatnie sceny skąpane w słowach „Hotel California” Eagles) musimy poczekać przynajmniej do połowy odcinka. Oczekiwanie wypełniają inne postacie – jedne ciekawe, inne niekoniecznie – a także kilka interesujących wystąpień cameo. Ramy czasowe zmieniane są co sezon. Nieparzystym wypada współczesność, tak więc zgodnie z niepisaną umową tym razem również możemy cieszyć się XXI-wieczną scenografią. Ale czy na pewno? Sam hotel utrzymany jest w silnym stylu art deco, przez co nasze myśli bardziej odpływają ku rytmicznym czasom lat 20. Kolejnym plusem takiej stylizacji jest fakt, iż wnętrze hotelu żyje jakby własnym życiem (poza tym makabrycznym oczywiście) – raz odnosimy wrażenie klasy i wyczucia smaku, by po chwili poddać się poczuciu zwyczajnej nudy. Kompozycję retro dopełniają stroje bohaterów, szczególnie bajeczna charakteryzacja Denis O'Hare jako drag queen: Liv Taylor. Scenograficzne smaczki nie kamuflują jednak fabuły, która wciąż jest nieco rozmyta. Premiera rozciąga się na dwie linie fabularne. Pierwsza poświęcona jest oczywiście Hotelowi Cortez i jego nadnaturalnym mieszkańcom, druga wprowadza postać det. Johna Lowe (Wes Bentley ) – człowieka rodzinnego, z zasadami, o indywidualnym spojrzeniu na miejsca zbrodni (żadna nowinka we współczesnej telewizji). Wes Bentley w końcu dostał szansę na pokazanie swojego potencjału, który może wnieść do antologii "American Horror Story". Z przykrością patrzyło się na jego marnowanie się w roli Edwarda Mordrake’a. [video-browser playlist="751384" suggest=""] "American Horror Story" nie omieszkał skorzystać z dorobku popkultury. Pierwszym skojarzeniem jest oczywiście "The Shining" Stanley Kubrick, które na stałe odmieniło oblicze ekranowych hoteli. Wspaniałym ukłonem w stronę klasyka jest udekorowanie holu dywanem, który od razu przywodzi na myśl ten zdobiący wnętrza Overlook. Okazjonalne wypukłe ujęcia przywodzą na myśl pokojowe judasze i wścibstwo hotelowych gości - w tym przypadku widzów. Hotelowa sceneria to idealne miejsce do operatorskiego popisu jump scare. Każde wychylanie się kamery zza zakrętu może owocować przyjemną horrorowi sceną. Choć korytarze kojarzą nam się przede wszystkim z Dannym Torrance'em jeżdżącym na swoim rowerku, to jednak musimy się zadowolić bladolicymi dziećmi obserwującymi poczynania poszczególnych gości. Scenarzyści uderzają także w bliższe struny. Od początku było wiadomo, że "Hannibal" sporo namiesza w sztuce kreowania ekranowej zbrodni. Twórcy "American Horror Story" jako jedni z pierwszych śmiało korzystają z wizji Bryan Fuller. Miejsca zbrodni, zainscenizowanego przez Ryan Murphy i spółkę, nie powstydziłby się nawet sam dr Lecter. Ponadto w wątku związanym z det. Lowe i mordercą słychać echa "Se7en" David Fincher. Można wnioskować, że młody detektyw stanowi idealny materiał do scen moralnego rozdarcia. Podsumowując: twórcy antologii "American Horror Story" są świetni w tworzeniu premierowych odcinków. Ich niedociągnięcia i niedoskonałości uwidaczniają się dopiero później. Tym samym, mimo iż pierwszy odcinek „Hotelu” jest bardzo zachęcający, a czołówka pretenduje do miana najlepszej z wszystkich serii, należy mieć się na baczności. Miejmy nadzieję, że okoliczności nie zmuszą nas do szybkiego wymeldowania się, a podług słów Iris (Kathy Bates) „hotel nas do siebie przekona”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj