10. sezon American Horror Story wszedł właśnie w drugą fazę. Serial rozpoczyna nową opowieść i po klimacie Red Tide nie ma już śladu. Tym razem prym wiodą osobliwości charakterystyczne dla wcześniejszych odsłon AHS.
Grupka przyjaciół doświadcza bliskiego spotkania trzeciego stopnia. Młodzi ludzie (również mężczyźni) zostają zapłodnieni przez kosmitów, a następnie wpadają w sidła nieznanej organizacji. Bohaterowie trafiają do miejsca przypominającego futurystyczną klinikę, gdzie czekają na dalszy przebieg wydarzeń. Tymczasem w przeszłości Dwight D. Eisenhower pod presją żony i Richarda Nixona wchodzi w konszachty z przedstawicielami innej cywilizacji, którzy w bardzo bezkompromisowy sposób egzekwują od Ziemian wszystko to, czego potrzebują. Dziesiąty sezon
American Horror Story wchodzi w drugą fazę na pełnej petardzie. Nikt już nie kokietuje widzów klimatem i atmosferą. Bezpardonowo wkraczamy do
Strefy Mroku i to porównanie nie jest na wyrost, bo Death Valley garściami czerpie z estetyki tego klasycznego formatu sci-fi.
Tym razem w serialu mamy dwie linie czasowe. Pierwsza z nich przenosi nas do lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku i dla podkreślenia klasycznej formuły, wydarzenia przedstawiono w czarno-białej tonacji. Druga opowieść toczy się w teraźniejszości i zarówno pod względem formy, jak i treści kontrastuje z tym, co przedstawia wcześniejsza linia czasowa. Wysoko postawionych panów w garniturach zastępują młodzi ludzie upajający się nieznośną lekkością bytu. Ich głowy zaprzątane są „problemami pierwszego świata”, a w rejonie zainteresowań znajdują się: seks, narkotyki i niczym nieskrępowana zabawa. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych towarzyszymy natomiast politykom grającym o najwyższą stawkę. Pokłosie działań Eisenhowera i Nixona dotyka młodych ludzi z teraźniejszości. Dwie linie czasowe spotykają się w momencie, gdy dzieciaki zostają zaatakowane przez kosmitów. Na pierwszy rzut oka obie konwencje pasują do siebie niczym pięść do nosa, ale na szczęście po obejrzeniu dwóch odcinków można stwierdzić, że całość działa właściwie.
Przede wszystkim twórcy dość dobrze zarządzają grozą. W AHS znowu jest strasznie, co więcej udaje się serialowi wyjść obronną ręką z zabawy tak wyświechtanym tematem, jakim jest inwazja kosmitów. AHS korzysta z klasycznych elementów takich jak: latające spodki, uprowadzenia i eksperymenty. Nie ma w tym żadnej awangardy, ale przecież format od lat słynie z bardziej lub mniej umiejętnego przetwarzania motywów charakterystycznych dla konwencji grozy. Tym razem obcy przybysze przedstawieni zostają w tradycyjny sposób, co przywodzi na myśl zarówno Strefę mroku, jak i klasyczne historie o UFO. Fani serialu pamiętają zapewne, że kosmici pojawili się już w drugim sezonie American Horror Story, ale wówczas nie najlepiej wpasowali się fabułę skoncentrowaną na czymś zupełnie innym. Teraz Obcy znajdują się na pierwszym planie, a groza z nimi związana dość dobrze koresponduje z humorem wprowadzanym przez parodie amerykańskich polityków i celebrytów.
O ile Dwight D. Eisenhower jest jak na razie ostatnim sprawiedliwym, to jego żona, Richard Nixon czy Marilyn Monroe pokazani zostają w krzywym zwierciadle. Warto też odnotować gościny występ Steve’a Jobsa, który był raczej tylko mrugnięciem oka, a nie znaczącym
cameo. Po posępnym i metaforycznym
Red Tide twórcy AHS wrócili do niczym nieskrępowanej zabawy formą i treścią. Bohaterów inspirowanych prawdziwymi postaciami po prostu nie można traktować na poważnie, choć o żadnych karykaturach nie ma tu mowy. Jak prezentują się młodzi protagoniści z teraźniejszej linii czasowej? Irytują i to bardzo, ale to zapewne celowe zagranie. Już w pierwszym odcinku z udziałem dzieciaków dostajemy kąśliwe podsumowanie ich sytuacji życiowych. Mało sympatyczne postaci to standard w formule AHS. Wydaje się, że twórcy specjalnie przerysowują swoich protagonistów, żeby piekło, które z czasem ich spotyka, było czymś w rodzaju kary za próżność i niegodziwość.
Co ciekawe, na razie nie widać śladów prowadzących
Death Valley do wydarzeń z pierwszej części sezonu. Czy obie opowieści będą powiązane? A może okaże się, że stanowią one autonomiczne całości bez punktów wspólnych? Przed nami jeszcze tylko dwa odcinki, więc odpowiedzi na kluczowe pytania padną wkrótce. Na razie warto oglądać, choć co poniektórzy z pewnością zatęsknią za gęstym klimatem
Red Tide.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h