W końcówce 5. epizodu AHS: 1984 dochodzi do przełomu fabularnego. Jest szansa, że opowieść ulegnie znaczącej przemianie. Zanim jednak to nastąpi, musimy przedrzeć się przez gąszcz absurdów, którymi raczy nas serial praktycznie od pierwszego odcinka.
Nocna masakra w Camp Redwood dobiega końca. Winą za morderstwa zostaje obarczona Brooke. Margaret udaje się wystrychnąć wszystkich na dudka i wrobić w swoje niecne czyny biedną dziewczynę. Ramirez i Jingles uciekają z obozu, żeby w imię Szatana szerzyć chaos w Los Angeles. Zamordowani młodzi bohaterowie powracają zza grobu, jednak nie mogą opuścić terenu obozu. Tak kończy się bieżący epizod, co rokuje wielkie zmiany w formie i treści serialu. Wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli wątek policyjny (Brooke w więzieniu), bardziej rozbudowany slasher (sataniści w wielkim mieście) i paranormalną historię o duchach (Montana i pozostali straszą dzieci).
Ryan Murphy 1 robi więc krok do przodu i całe szczęście, bo obecna formuła ledwo trzymała się w szwach.
Trzeba jednak pochwalić twórców za interesujące zawiązanie akcji w obecnym epizodzie. Z pomocą pretekstowej fabule po raz kolejny przychodzi retrospekcja, w której tym razem poznajemy ojca DeeDee. Twórcy ponownie z lubością prezentują nam wyprute flaki, ale nie to jest tutaj najważniejsze. Dzięki dobrze nakreślonej traumie z przeszłości, wreszcie czyjeś motywacje stają się wiarygodne. Szkoda tylko, że ten dobrze zapowiadający się wątek zostaje zniszczony przez Ramireza i jego diabelskie „czary-mary”. Nieograniczone moce młodego satanisty wprowadzają do historii motyw znamienny dla młodzieżowych opowieści o czarach. Jest to słabe i zupełnie nie koresponduje z estetyką lat osiemdziesiątych.
Również wątek paranormalny nijak ma się do stylistyki ówczesnych czasów. Wbrew przypuszczeniom niektórych niedowiarków, młodzi bohaterowie powracają z martwych. Tym samym śmierć schodzi ze sceny
AHS i robi sobie długą przerwę na kawę. Slasher z morderstwami pozbawionymi znaczenia? Cóż za przewrotne rozwiązanie, ale paradoksalnie jest tutaj widoczna szansa na wywindowanie opowieści w górę. Dobrym prognostykiem są finałowe słowa Montany, która ma zamiar nieźle zabawić się na terenie obozu. Czy dostaniemy więc historię o duchach pokazaną z perspektywy bardzo złośliwych zjaw? Miejmy nadzieję, że w tę stronę podąży opowieść, ponieważ takie zagranie wprowadziłoby
AHS: 1984 na zupełnie nowe tory.
W świetle powyższego nie można omawianego odcinka traktować inaczej niż przejścia do kolejnego etapu. Swoją drogą Red Dawn mógłby z powodzeniem służyć jako finał całości. Większość wątków ulega zamknięciu, a kilka zostaje w zawieszeniu, bez konieczności ich kontynuacji. Taka konkluzja bez happy endu byłaby znamienna dla klasycznych slasherów. Można więc bieżącą odsłonę uznać za symboliczne pożegnanie z przyjętą do tej pory formą.
Twórcy z prędkością Usaina Bolta zabijają tych, którym do tej pory udało się przeżyć. Galop opowieści jest tak imponujący, że po drodze gubią się składniki, potrzebne do zbudowania pełnoprawnej fabuły. Brooke idzie do łóżka z Rayem w imię carpe diem? Czemu nie! Jingles oddaje pokłon Szatanowi? Pasuje! Montana ze złośliwej gimnastyczki przeradza się w żądną krwi psychopatkę? Zdarza się. Serial po raz kolejny kusi porzuceniem wszelkiej logiki i skupieniem się na niezobowiązującej (i niefrasobliwej) rozrywce. Motywy, takie jak Xavier wchodzący w buty Robin Hooda czy dowcip seryjnych morderców o zapinaniu pasów, mogą wywołać uśmiech na ustach. Owszem, jest to droga do czerpania przyjemności z nowego sezonu, ale wydaje się, że od produkcji tworzonej w ramach antologii
American Horror Story, powinniśmy oczekiwać nieco więcej.
Czy zwróciliście uwagę na motyw z głową Raya? Brooke z przerażeniem odkrywa czerep swojego kochanka w lodówce. Następnie zauważa go sam zainteresowany, a później jeszcze na końcu oglądają go policjanci. Wszyscy są przerażeni i zniesmaczeni odkryciem, ale nam, widzom, nie jest dane go zobaczyć. Pojawia się tutaj interesujące pytanie: czy to zamierzone zagranie, mające na celu upodobnienie
1984 do niskobudżetowych produkcji z lat osiemdziesiątych, których nie było stać nawet na rekwizyty? A może twórcy, realizując swój serial, rzeczywiście idą po łebkach i darują sobie takie ozdobniki? Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle istotna dla oceny jakości serialu. Być może już za tydzień sprawa nieco się rozjaśni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h