Estetyka zaproponowana przez Bryana Fullera w pierwszym sezonie Amerykańskich Bogów odeszła bezpowrotnie. Czy chcemy, czy nie, musimy się pogodzić z tym smutnym faktem. Druga seria próbowała nieudolnie kopiować wypracowany styl, ale jak wiemy, skończyło się to spektakularną porażką. Można odnieść wrażenie, że obecnie twórcy nie ścigają się już z prekursorem. Dwa ostatnie odcinki są nieco czymś innym, co paradoksalnie działa na ich korzyść. Twórcy najwyraźniej zdali sobie sprawę, że nie dogonią Fullera i zaczęli opowiadać historię w nieco odmiennym stylu. Oczywiście na swojej drodze napotykają wiele przeszkód, wynikiem czego całość wciąż pozostawia wiele do życzenia. Na kilku frontach zrobiło się jednak naprawdę interesująco. Zaskakujące, ale w bieżących odsłonach zyskują nawet tak słabe postacie, jak drewniany Cień i drażniąca Laura. Jednym z ważniejszych momentów epizodu jest wiwisekcja psychologiczna pani Moon. Żona Cienia trafia do Czyścica, gdzie dane jest jej wrócić do lat dziecięcych i przeanalizować popełnione błędy. Zanim zasiada w sali kinowej, przychodzi jej przeżyć kilka surrealistycznych przygód w zaświatach. Nie są one jakoś specjalnie finezyjne – ot, abstrakt, do którego Amerykańscy Bogowie zdążyli nas przyzwyczaić na przestrzeni wcześniejszych odcinków. Ważniejsze rzeczy dzieją się jednak w czasie retrospekcji, ponieważ twórcy w inteligentny sposób pokazując dzieciństwo bohaterki. Czemu Laura popełniła tyle pomyłek na swojej drodze życiowej? Czemu porzuciła szczęście u boku Cienia dla cielesnych uciech niemających większego znaczenia? Laura obwinia siebie za wszystkie nieszczęścia, które ją spotkały. W rzeczywistości jednak jest ona ofiarą słabości obojga rodziców. Twórcy przedstawiają ten dysonans za pomocą dwóch perspektyw. Z jednej strony naznaczona już traumami dorosła Laura w ciele dziecka, z drugiej niewinna dziewczynka, która zupełnie nie rozumie tego, co się wokół niej dzieje. Fajnie, że twórcy porzucają na chwilę epicką wojnę bogów i skupiają się na psychice skrzywdzonego dziecka. Po raz kolejny daje o sobie znać kameralna forma opowieści. Dzięki tak poprowadzonemu wątkowi, Laura zyskuje w naszych oczach – staje się postacią z krwi i kości, a nie tylko narzędziem fabularnym służącym do rozwijania poszczególnych historii.
fot. Starz
+6 więcej
Na przyjętej formie Amerykańskich Bogów zyskuje również Cień, który nadal myszkuje w Lakeside. Bardzo zabawnie wypada jego dialog z szeryfem, próbującym nieporadnie wytłumaczyć, dlaczego uznał protagonistę za głównego podejrzanego zaginięcia nastolatki. Dobrze prezentują się również interakcje bohatera z Marguerite. Dialogi pomiędzy nimi mają w sobie nieco sympatycznego ciepła, co doskonale wpasowuje się w intymny klimat Lakeside. Na horyzoncie pojawia się również konwencja kryminalna, która w pierwowzorze literackim stanowiła siłę napędową tego wątku. Widać, że twórcy będą podążać tą samą ścieżką. To dobrze rokuje dalszemu biegowi wydarzeń. Śmiertelnicy całkiem nieźle sobie poczynają w trzecim sezonie American Gods. Co w takim razie słychać u bogów? Bieżąca odsłona jest błogosławieństwem dla wszystkich, którzy nie mogli zdzierżyć nowych bóstw i ich irytujących manier. Po raz drugi z rzędu nie uświadczymy tych indywiduów i dobrze, że tak się dzieje, bo fabuła zupełnie na tym nie traci. Dopiero pod sam koniec odcinka na scenę powraca Techno-chłopiec, ale jego comeback stanowi bardziej zapowiedź tego, co nastąpi, niż konkluzję bieżących wydarzeń. Dużo więcej czasu ekranowego otrzymuje natomiast Odyn. Wednesday odnajduje swoją dawną miłość – Demeter. Bogini jest teraz starszą panią, która nieco zasiedziała się w domu opieki dla ludzi z zaburzeniami psychicznymi. Odyn próbuje ją wyrwać z marazmu i nakłonić do wzięcia udziału w wojnie, ona jak łatwo się domyślić – opiera się. Mamy tu więc standard, który przećwiczyliśmy wielokrotnie w poprzednich odsłonach. Również wątek Bilquis nawiązuje do wcześniejszej estetyki serialu, choć trzeba przyznać, że kryje się nim pewna zagadka. Bogini miłości wpada w kłopoty, z których może ją uratować nie kto inny, jak nasz protagonista. Gdzie to wszystko nas zaprowadzi? Miejmy nadzieję, że nie w rejony znane nam z drugiego sezonu. Gdy Amerykańscy Bogowie skupiają się na zwykłych ludziach i ich historiach, fabuła zyskuje na kolorycie. Gdy na scenę wkraczają bóstwa wraz ze swoimi wyimaginowanymi celami i górnolotnymi frazesami, serial traci na atrakcyjności i staje się powtarzalny. Jednym słowem: więcej Lakeside, mniej Nieśmiertelnych. Czy to jednak jest do zrealizowania w takim formacie jak Amerykańscy Bogowie?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj