W ostatnich latach nie dało się nie słyszeć o Scotcie Snyderze. Nazwisko wyrobił sobie świetnie przyjętą serią horrorów "Amerykański wampir", później udanie prowadził postać Batmana w ramach Nowego DC Comics, ostatnio przypieczętował zaś swój status głośnym (i świetnym) Batmanem. Śmiercią rodziny, gdzie idealnie oddał esencję związku Mrocznego Rycerza z jego najgroźniejszym przeciwnikiem, Jokerem. Ukazujący się właśnie w Polsce Severed. Pożeracz marzeń potwierdza, że mamy do czynienia z piekielnie zdolnym scenarzystą, ale dla czytelników znających twórczość Amerykanina może stanowić zaskoczenie.
[image-browser playlist="578107" suggest=""]
Mimo że wszystkie znaki na niebie i okładkach sugerują, iż Pożeracz marzeń to kolejny w dorobku Snydera horror, grozy w tym komiksie jest naprawdę mało – sprowadza się ledwie do kilku prób wystraszenia nas kadrami z atakującym kanibalem, tytułowym Pożeraczem. Tak naprawdę trudno jednak podejrzewać autorów o to, że chcieli nas przerazić. Gdyby tak było, nie czyniliby starszej wersji głównego bohatera narratorem, tym samym pokazując nam, jaki czeka go los i – przede wszystkim – że przeżyje spotkanie z demonicznym smakoszem ludzkiego mięsa. Sam kanibal jest też zresztą mało horrorowy, bo poza paszczą pełną kłów i długowiecznością trudno doszukać się w nim czegokolwiek nadnaturalnego.
O czym więc w pierwszym tomie serii "Severed" opowiada Scott Snyder, wspomagany przy pracy nad fabułą przez debiutującego jako autor komiksów Scotta Tufta? Tytuł albumu nie zwodzi – o marzeniach. Głównym bohaterem jest nastoletni chłopiec, który odkrywa prawdę o tym, że został adoptowany, i wyrusza na wyprawę przez Stany Zjednoczone, by spotkać się ze swoim biologicznym ojcem, muzykiem. Dla scenarzystów jest to okazja do opisania świata widzianego oczyma młodego, pełnego nadziei i snów o wielkości świata, w którym wszystko jest przygodą. Rysownik Attyla Futaki zyskuje natomiast okazję, by w stylowy sposób przedstawić Amerykę lat 20. ubiegłego wieku, co zresztą robi świetnie, a jego realistyczne ilustracje jeszcze zyskują dzięki umiejętnie nałożonym przez Grega Guilhaumonda kolorom.
[image-browser playlist="578108" suggest=""]
Historia rozwija się powoli, tempo przyśpiesza dopiero pod koniec, gdzie groza w większym stopniu wychodzi na pierwszy plan – wcześniej można wręcz odnieść wrażenie, że elementy horroru autorzy wplatali w ostatniej chwili; tak bardzo skupiali się na młodych bohaterach i ich przygodach, że zapominali o kanibalu, który nagle powracał pod koniec kolejnych zeszytów, aby o sobie przypomnieć. Trochę szkoda, że Pożeracz marzeń, choć obszerny, de facto urywa się w momencie, gdy robi się naprawdę ciekawy. Przyjdzie nam poczekać na kontynuację, która zdaje się zdecydowanie bardziej skłaniać w stronę historii grozy.
Snyder zalicza więc kolejny udany album, aczkolwiek w tym przypadku palmę pierwszeństwa musi oddać Węgrowi Futakiemu, którego wyjątkowo klimatyczne rysunki przyćmiewają nieśpiesznie rozkręcającą się fabułę.