Wrzucenie Obecności do jednego worka ze wszystkimi innymi horrorami o nawiedzonych domach nazwałbym wręcz obelgą. Z artystycznego punku widzenia produkcja stoi bowiem na bardzo wysokim poziomie. Prawda jest taka, że zaliczyłbym ją bardziej do gatunku psychologicznego thrillera z elementami horroru i nie szufladkował jako standardowy film grozy.
Obecność pobudza wyobraźnię i nie ucieka się do tanich, wypróbowanych i przewidywalnych chwytów dla wywołania efektu szoku. James Wan tworzy atmosferę ciągłego niepokoju, a my możemy delektować się długimi, klimatycznymi ujęciami. Trzeba w tym miejscu wspomnieć o wyśmienitej obsadzie. Lili Taylor i Vera Farmiga wzniosły się na wyżyny swoich umiejętności. Ich bohaterki są kluczowe dla całej opowieści i niesamowicie wiarygodnie zagrały matki, które zrobią wszystko, by ochronić swoje dzieci. Bo to w tym filmie jest najważniejsze. Nie gore czy wyszukane sposoby zabijania poszczególnych postaci, nie efektowne komputerowe stwory i demony. Istotny jest właśnie wymiar ludzki i psychologiczne zmagania protagonistów, z którymi możemy się zidentyfikować.
Fabuła jest prowadzona w bardzo tradycyjny i prosty sposób z wyraźnie zarysowanymi trzema aktami. Idealnie dopasowują się one do prezentowanych w filmie etapów demonicznej aktywności: inwazji, opresji i opętania. Każdy kolejny niesie ze sobą większa dawkę lęku i trwogi, emocje, które sam zacząłem odczuwać, im bliżej końca seansu. Zabawa w chowanego jeszcze nigdy wcześniej nie wywołała przerażenia na mojej twarzy.
Dozy oryginalności dodało filmowi silnie zarysowane naukowe podejście do problemu tytułowej obecności. Terroryzowanej przez siły nieczyste rodzinie pomagają uznani demonolodzy. Nie zapominajmy również, że akcja rozgrywa się w 1971 roku, także dowodu na egzystencję w domu istot nadprzyrodzonych mógł dostarczyć jedynie sprzęt analogowy. Mam nadzieję, że nie tkwię sam w przekonaniu, iż w dzisiejszych czasach zdominowanych przez cyfryzację i efekty komputerowe aż serce rośnie, gdy ogląda się dobry film bazujący na starej, poczciwej charakteryzacji i technologii video. Choć to produkcje całkiem odmienne, to jednak momentami Obecność przypominała mi klimatem rewelacyjnego "Księcia ciemności" Johna Carpentera. Polecam niezaznajomionym.
Film Jamesa Wana jest obrazem nakręconym z gracją i świetną atmosferą. Wszystko, czego potrzebujecie do cieszenia się każdą chwilą, to nocna pora i ulubiony kocyk, pod który można się schować. Ze świecą szukać wśród współczesnych filmów grozy takich, które zamiast wywoływać niezamierzony efekt komiczny, faktycznie straszą i porywają. Właśnie dlatego Obecność jest warta Waszego czasu.