Austriacki reżyser Markus Schleinzer już w debiutanckim Michaelu, w którym pokazywał historię pedofila przetrzymującego w piwnicy 10-letnie dziecko, dawał do zrozumienia, że w swojej twórczości zamierza piętnować demony i choroby trawiące społeczeństwo jego kraju. Po 7 latach filmowiec wziął na warsztat powszechnie znaną legendę o Angelo Solimanie, żyjącym w XVIII wieku chłopcu niewolniku, który po zabraniu go z macierzystej Nigerii trafił na wiedeński dwór, by tu przejść społeczno-kulturową edukację. Po dziś dzień trwają spory na temat prawdziwego oblicza całego procesu; część historyków przekonuje, że Soliman był bodajże pierwszym dowodem na możliwość przeprowadzenia owocnej integracji kulturowej. Inni poddają tę ocenę w wątpliwość, orzekając, że życie mężczyzny zostało rozpisane pod dyktando wymogów elit, dla których niegdysiejszy niewolnik stał się niczym więcej jak mentalną marionetką. Schleinzer bez dwóch zdań jest zwolennikiem tego drugiego podejścia - jego Angelo to wyborna w formie i intrygująca w treści opowieść o tym, jak aberracyjne podejście do kultury i nieustannie wyrażane pragnienie opresyjnej dominacji dławią ludzką wolność w zarodku. Choć mamy tu do czynienia z kinem kostiumowym i arthouse'owym z krwi i kości, to sposób potraktowania tytułowego bohatera wielu widzom będzie się wydawał dziwnie znajomy. Być może właśnie w tej konstatacji tkwi największa siła tej produkcji.  Naszkicowany przez reżysera świat pełen jest kulturowych, mniej lub bardziej subtelnie eksponowanych inspiracji: pod względem budowania historycznego komentarza najprawdopodobniej najbliżej mu do Barry'ego Lyndona, choć miłośnicy arthouse'u odnajdą tu również nawiązania do twórczości Jessiki Hausner czy Lucrecii Martel. Dodajmy jeszcze do tego odniesienia do malarstwa i innych form sztuki rodem z trzech czy nawet większej liczby epok - w uwydatnianiu świetnie prezentującego się mariażu baroku i rokoko walnie pomaga rozbicie opowieści na trzy zasadnicze akty, pokazujące różne okresy życia tytułowego bohatera. Schleinzer w niektórych momentach eksperymentuje z konwencją kina kostiumowego do tego stopnia, że czerpie i z burleski, i z pantomimy. Owocuje to prawdziwą mieszanką stylów i gatunków, którą zaskakująco dobrze podkreśla zupełnie nieśpieszna, by nie powiedzieć powolna narracja. Bohaterowie niekiedy zastygają w swoich pozach, jakby właśnie pozowali malarzowi - sekwencje te wyglądają kapitalnie, tym bardziej, że zostają okraszone unikalnym w mocy sprawczej, naturalnym oświetleniem. Realizacyjna maestria austriackiego twórcy stara się tu iść ramię w ramię z ekranowym przekazem; jestem jednak przekonany, że ten podzieli widzów. Konkluzje, do których dochodzi Schleinzer, przynajmniej miejscami wydają się banalne. Wszystko zależy więc od tego, czy odbiorca będzie w stanie zdać sobie sprawę, że najważniejsze dla Angelo są zawarte między słowami zapiski na temat współczesności. 
fot. Ricardo Vaz Palma/Novotny & Novotny Filmproduktion GmbH
Już w sekwencji otwierającej reżyser wykłada nam własne reguły gry: w ramach długiego ujęcia nieruchoma kamera zawiesza swoje oko na transporcie niewolników do Europy, by później najmłodszych z nich pokazywać w trakcie mycia i dobierania odzieży. Tak przygotowani czarnoskórzy chłopcy czekają następnie na przegląd Hrabiny (Alice Rohrwacher), która, traktując dzieci jak eksponaty na wystawie, ostatecznie wybierze Angelo. Od początku seansu uderzają wyrachowanie i chłodna kalkulacja, które wpisane są w schemat wielowymiarowej kolonizacji - cielesnej, mentalnej, kulturowej. Przedstawiciele wiedeńskich elit widzą w tytułowym bohaterze zarówno nową zabawkę, jak i kolejne dziecko, mimowolnego beniaminka czy nade wszystko szansę na dowiedzenie, że europejska kultura w jej oświeceniowych ramach siłą rzeczy powinna dzierżyć prymat w globalnej skali. Angelo uczy się więc gry na flecie, obcych języków, paradowania w ubraniach z innego świata i uczestniczenia w debatach, w których trywialne problemy urastają do rangi filozoficznych i metafizycznych bolączek. Jest coś niepokojącego i zarazem przerażającego w sposobie podejścia do wychowania Angelo: pod płaszczykiem dobrych intencji, dystyngowanych manier i bezinteresownej empatii członkowie dworu kamuflują rzeczywistą chęć dania upustu patologicznemu pragnieniu władania, podbijania tudzież protekcjonalnego traktowania reprezentantów odmiennych kultur. Protagonista wszem wobec jest zapewniany o wolnej woli. Ta jednak przepada w zatrważającym procesie kolonizacji; gdy Angelo wybiera wolność, relatywnie szybko okazuje się, że była ona tylko iluzją, kością, którą elity mamiły swoje zwierzątko.  Reżyser przybiera rolę bezpardonowego demaskatora nieodłącznie wpisanych w cały schemat absurdów i opresyjnych żądz - w końcowym akcie twórca pozwala sobie nawet na historyczną ironię; Angelo zza grobu może nam powiedzieć jeszcze więcej o nas samych, niż zrobił to za życia. Groteska procesu zanikania tożsamości i przetrącania wolności zaklęta jest w karykaturalnych pozach i górnolotnych słowach wiedeńskich elit, jakby nie były one w stanie zauważyć, że istnieje gigantyczna różnica pomiędzy sztuką a sztucznością. Z dzisiejszej perspektywy sposób potraktowania protagonisty wydaje się skandaliczny. Problem polega na tym, że nawet po kilku wiekach istnieją ludzie i społeczności, dla których inne kultury czy odmienny pigment skóry wciąż jawią się jak muzealny eksponat, niczym ukazane na ekranie wypchane zwierzęta czy malowidło pokazujące piramidy. Jedyną odpowiedzią na ich obecność staje się niewypowiedziana wprost, podświadoma próba asymilacji - przekonanie o własnej wyższości i irracjonalny strach przed innością maskujemy zainteresowaniem i pozorowanym szacunkiem. W tym wszystkim gubi się gdzieś człowiek.  Film Austriaka stoi bardzo dobrymi występami członków obsady. Bodajże najlepiej na ekranie wypada raz po raz zastygająca w bezruchu, najczęściej zimna aż do bólu Rohrwacher, w której postaci zaobserwujemy intrygujący kontrast pomiędzy udawaną serdecznością a wyrachowaną kalkulacją i dostrzegalną na wielu poziomach wzniosłością. Wtóruje jej cesarz, znakomicie sportretowany przez Lukasa Miko. Jego bohater balansuje na granicy potwornej inteligencji i cynizmu, racząc swoich rozmówców niemożliwie rozciągniętymi, wyszukanymi dialogami o filozoficznej proweniencji. Warto też odnotować, że kapitalnie ukazani członkowie dworu w wielu przypadkach muszą sobie radzić nie za pomocą słów, a poprzez mowę ciała - i to przed kamerą wychodzi im wybornie. Na tle tych popisów odrobinę gorzej prezentuje się sama postać Angelo, przy czym trzeba dodać, że w rolę protagonisty na różnych etapach jego życia wcieliło się aż pięciu aktorów.  W Angelo Markus Schleinzer, wychodząc od konwencji kina kostiumowego, stawia pytania o współczesny stosunek ludzi do tego, co inne i wymykające się z bezpiecznego schematu poznawczego. To z całą pewnością udana próba zbudowania komentarza do funkcjonowania dzisiejszego świata, w którym miejsce na odmienność i walka o własną tożsamość nabierają nowego znaczenia. Pewne mechanizmy przetrącania wolności człowieka są bowiem ponadczasowe; niekiedy wracają jak widma przeszłości, by innym razem odtwarzać się w dokładnie tej samej formie. Austriacki reżyser zdaje sobie sprawę z tego, że przemoc symboliczna wciąż jest przemocą - w nakreślonym przez niego świecie mnóstwo jest konfliktów. W swoisty sposób ścierają się tu więc różnorodne konwencje gatunkowe, zabiegi estetyczne i kultury, choć Schleinzer doskonale wie, że to nie one mają najważniejsze znaczenie dla oceny przedstawianych zdarzeń. Najistotniejsza jest perspektywa walki człowieka z sobą samym. To przede wszystkim bój o wolność - nawet po zrzuceniu kajdan możemy nie zdać sobie sprawy, że droga ku wyzwoleniu nigdy nie istniała. Przeraźliwie smutny wniosek, ale jakże prawdziwy. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj