Akcja książki toczy się w rodzimym mieście autora – Warszawie. Głównymi bohaterami są zebrani z najróżniejszych czasów historycznych aniołowie, którzy przed odejściem w światłość mają na naszym "padole łez" jeszcze jedną misję do spełnienia. Muszą uwolnić Warszawę spod jarzma demonów, pod którym to miasto tkwi od roku 1526. Nie są to jednak aniołowie jakich znamy z obrazów i pieśni. Są oni zdecydowanie bardziej "ludzcy". Jest stary husarz, niezbyt cnotliwie prowadząca się panna z czasów rzezi Pragi, ateista oraz, ani przez chwilę niewątpiący w dialektyczny materializm, komunista. Krótko mówiąc zgraja barwna i oryginalna.
Początkowa faza książki może naprawdę wciągnąć. Różnorodni bohaterowie, żywy, stylizowany na różne epoki język, a przede wszystkim nieszablonowy pomysł sprawiają, że kolejne kartki przerzucają się same. Aniołowie podróżują przez różne czasy i wymiary, obserwują wydarzenia historyczne, o których uczymy się w szkołach i niekiedy rzucają na nie zupełnie światło. Dodatkowo mamy związek księdza z dresiarą. Mogło być naprawdę ciekawie.
Tu jednak czas na jedno napisane wielkimi literami słowo: ALE. Książka zapowiadała się bardzo interesująco, ALE w pewnym momencie, gdzieś w połowie, autor popłynął, niemal całkowicie gubiąc fantastykę, a w jej miejsce wstawiając ciężki i nieprzyjemny traktat filozoficzno-teologiczno-polityczny.
Lewandowski nie zostawia suchej nitki na anachronicznej, hierarchicznej strukturze Kościoła – może i słusznie, jednak robi to w formie tak przerysowanej i tak stereotypowej, że momentami ma się wrażenie, jakby czytało się tabloid. Oczywiście trzeba pamiętać, że jest to odpowiedź na (delikatnie mówiąc kontrowersyjną) wypowiedź księdza Bartnika i jest swego rodzaju nagięciem rzeczywistości w przeciwnym kierunku.
A co do stwierdzenia, że jest to "warszawska odpowiedź na "Mistrza i Małgorzatę" (jak reklamowano tę książkę), cóż... Równie dobrze można by napisać, że Sanktuarium Maryjne w Licheniu to polska odpowiedź na Kaplicę Sykstyńską. Nawet jeśli taki był zamysł to trochę wstyd się do tego przyznawać.
Po przeczytaniu kilku stron książki Anioły muszą odejść czytelnikowi może się wydawać, że "połknie" książkę jeszcze tego samego popołudnia. Niestety kolejne rozdziały są na tyle mocno doprawione polityką, religią i filozofią, że mogą niejednego mola książkowego przyprawić o niestrawność. Trochę szkoda.