Oczywiście nikt na siłę nikogo nie będzie zatrzymywał w kinowej sali. Zawsze można po prostu wyjść i dziękować sobie za uratowanie cennych minut z życia. Nie jest to postawa, którą należy piętnować, bo faktycznie produkcja Leosa Caraksa jest najlepszym dowodem na to, że obiektywna ocena w przypadku takich dzieł zwyczajnie nie jest możliwa. Albo dacie się porwać onirycznym obrazkom serwowanym przez twórcę, albo czeka was wiercenie się w fotelu i wyczekiwanie końca. Nie wiem, czy na odważnych czeka nagroda, ale jeśli jesteście ciekawi testowania możliwości nie tylko widzów, ale też kinematografii, zachęcam do seansu. Annette od pierwszych minut wprowadza nas w świat, w którym zawieszenie niewiary będzie szczególnie istotne. Podczas początkowych napisów pojawiających się na czarnej planszy, głos z offu nakazuje nam wstrzymanie oddechu, zaś wszystkie emocje towarzyszące oglądaniu występów scenicznych, takie jak śmiech, łzy lub puszczanie bąków, ma być czynione tylko w myślach. Nagle zapalają się światła, widzimy zespół Sparks w studiu nagraniowym, w otoczeniu instrumentów. I tutaj nie ma zaskoczenia - zaczynają śpiewać. Pytają: Czy możemy zaczynać? Wychodzą z pomieszczenia na ulicę, wciąż śpiewając. Dołączają do nich Adam Driver i Marion Cotillard - rozbierają się i zakładają na siebie ubrania swoich filmowych kreacji - śpiewaczki operowej Ann i komika Henry'ego. Wraz z nałożeniem kostiumów, nakładana jest fasada sztuczności. Odchodzi się od realizmu i przyziemnych zdarzeń na rzecz snów reżysera. Dostajemy musical leżący daleko od swoich poprzedników zrealizowanych w tradycyjny sposób. Surrealistyczna poetyka Caraksa prowokuje. To ciągła szydera z kina, gatunku i kopalnia różnych odniesień do innych dzieł kultury, co udowadniają drewniane ruchy Annette, nabijanie się ze śmierci postaci granej przez Marion Cotillard (Christopher Nolan lubi to), ale także pomysły reżysera pokazujące całkowitą wolność artystyczną.  Celowo oparta na kliszach relacja bohaterów jest wzbogacona o ciągłe odwołania do klasycznych filmów Hollywood, ale Carax nie byłby sobą, gdyby nie przefiltrował tych pomysłów przez własne spojrzenie na kino. Wstrząsanie widownią i prowokacja prawdopodobnie nie jest celem samym w sobie, ale rzeczywiście trudno jest rozstrzygnąć, na ile celowe jest wywoływanie określonych reakcji. Tym poniekąd jest właśnie Annette - ciągłą próbą decydowania, co jest prawdziwe, a co jest tylko wykalkulowanym występem scenicznym. Odczytanie intencji jest utrudnione, ale w tym jest ukryte napięcie towarzyszące nam przez cały film. Chociaż tytuł odnosi się do córki bohaterów, historia tak naprawdę koncentruje się na postaci granej przez Drivera - Henrym McHenrym, stand-uperze, który ze swojej sceny czyni plac do sportowego boju. Ubrany w szlafrok i boksujący przed wejściem na scenę pręży swoje atletyczne ciało i wkłada spory wysiłek podczas wywijania kablem od mikrofonu i zmuszania swojej publiczności do śmiechu. I to nie poprzez opowiadanie żartów. Jego widzowie to oczywiście łykają, Henry jest w najlepszej formie i dosłownie zabija śmiechem. Inaczej dzieje się w jego życiu prywatnym, bo stopniowo jego uczucie do Ann wygasa, ale Carax nie sili się na satysfakcjonujące rozpisanie wątku dramaturgicznego między rozpadającym się małżeństwem dwóch gwiazd. Wprowadza za to zabiegi formalne, jak choćby urywki z programu plotkarskiego komentującego życie komika i śpiewaczki. Senna ballada o uczuciu dwóch ludzi kończy się bardzo szybko. Czy zabrakło pomysłu na ciekawsze poprowadzenie tego wątku od poznania do sceny na statku? A może właśnie w tym ukryty został komentarz o wyborach mężczyzn niechętnych do dalszej walki o uczucie?
materiały prasowe
W serii przemyślanych, aczkolwiek niekoniecznie udanych zabiegów, szczególnie zwraca uwagę wykorzystanie kukiełki w roli Annette. Dziewczynka wygląda komicznie, ale niezwykle uroczo, co ma ogromny ładunek symbolicznych odniesień i metafor do otaczającego nas świata. Tu nawet nie chodzi o podkreślenie sztuczności narracji czy zwrot w stronę Pinokia, Laleczki Chucky czy Baby Yody. Dostajemy obraz rodziców widzących w swoich dzieciach dosłownie przedmiot, coś możliwego do spieniężenia, kolejny performance. Carax nie idzie za rękę z konwenansami. Gdy tylko chce, pozbywa się pozornie istotnych elementów. Można przez to zarzucić mu zbyt mocne skupienie się na postaci Drivera czy opowiadanie o kolejnym toksycznym wizerunku mężczyzny zmagającego z problemami tej płci, które często przemilczamy, ale ten żałosny obraz tylko dopełnia ostateczne dzieło. Pośród wszystkich tych prowokacji, patosu i sennych zdarzeń, nie jest jasne, co Carax próbuje swoim filmem powiedzieć. Szukanie granicy między prawdą a kolejnym pustym performancem staje się momentami męczące. I nawet jeśli macie w swoich głowach szereg pomysłów interpretacyjnych, zapewne można je równie dobrze wyrzucić do kosza. Jednak Annette jest tak fascynującą, zagmatwaną podróżą, pełną koloru i muzyki, że bez względu na intencje reżysera, bez sprawdzenia na własnej skórze, nie dowiecie się, czy zmarnuje wam ponad dwie godziny z życia, czy zaprosi was do śnienia na jawie, jakiego szybko nie zapomnicie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj