W Arrow trafiamy do Star City roku 2040. Laurel przybywa do miasta, aby uratować Biankę Bertinelli, córkę Huntress. Jednak dziewczyna zostaje porwana. Wówczas Laurel udaje się po pomoc do swojej starej znajomej, Dinah Drake. Razem odnajdują Mię, która teraz prowadzi swoje wymarzone życie ze wspaniałym chłopakiem, pięknym domem i świetlaną przyszłością. Jednak mimo tego dziewczyna postanawia pomóc przyjaciółkom w odnalezieniu Bianki i ponownie wejść na drogę mścicielki. Ogólny zarys i pomysł na serial podobają mi się. Pilot jak to zwykle bywa ma nam wprowadzić postaci i zarysować intrygę. W tym wypadku twórcy mieli do dyspozycji gotowca, ponieważ są to bohaterki lubiane przez widzów Arrowverse. Muszę przyznać, że nakreślenie całej historii wyszło scenarzystom całkiem sprawnie, z kilkoma błędami po drodze. Jednak koniec końców zaciekawiło mnie, co ma do zaoferowania ta produkcja, szczególnie że główna przeciwniczka wydaje się być związana z Lian Yu. Finałowy cliffhanger zachęcił mnie do obejrzenia kolejnego epizodu. Mimo tego w wielu momentach miałem wrażenie, że jest to taka uboga wersja Arrow bez Olivera Queena. Nie czułem tej autonomiczności produkcji. Oczywiście figuruje jako odcinek Arrow, ale jest również furtką do nowej produkcji i to trochę się zatarło. Dlatego ciężko to oceniać w tym momencie jako odrębny projekt. Ale myślę, że to się zmieni, jeśli serial dostanie zamówienie na sezon.
Źródło: The CW
+9 więcej
Siłą tego odcinka były dwa aspekty. Pierwszy z nich to dobrze zrealizowane sceny akcji, do których przyzwyczaiło nas już Arrow przez osiem lat swojego istnienia na antenie The CW. Nie było ich jakoś za wiele, ale te, które znalazły się w epizodzie stały na naprawdę dobrym poziomie, szczególnie ta z finału odcinka, gdzie Kanarki walczyły z wieloma przeciwnikami w budynku. Drugim elementem, który bardzo mi się podobał, była dynamika między głównymi bohaterkami. Katherine McNamara, Katie Cassidy oraz Juliana Harkavy całkiem nieźle poruszały się w tej sferze przyjaźni pomieszanej z niepewnością, zadziornością, sarkazmem i poczuciem misji. Osobno niekoniecznie zawsze działały, jednak razem stanowiły ciekawą mieszankę, której poczynania dobrze ogląda się na ekranie. Oby tak dalej. Bardzo słabym punktem odcinka był za to główny czarny charakter, czyli Trevor, gość, który stał się kolejnym człowiekiem w masce Deathstroke'a. Jednak bardzo daleko mu było do innych wcieleń tego antagonisty. Był o wiele słabszy od JJ, bo już do Manu Bennetta brakowały mu lata świetlne. Ot taki sobie standardowy, jednostrzałowy złoczyńca, których w Arrow widzieliśmy już nie raz. Ja zapomniałem o nim już chwilę po obejrzeniu odcinka. Być może lepiej będzie prezentował się w tej roli JJ, który przypomniał sobie poprzednie życie w finale odcinka. Jednak co do tego mam pewne wątpliwości. Czekam natomiast na tajemniczą antagonistkę, o której mówił w odcinku Trevor. Liczę na zaskoczenie i obym się nie przeliczył. Przedostatni odcinek Arrow nie wyróżnia się niczym wielkim wśród innych epizodów serialu, jednak stanowi całkiem niezły pilot nowej produkcji, który odhacza wszystkie punkty, jakie powinien spełniać epizod pilotażowy. Ode mnie 6/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj