Tytuł odcinka, Code of Silence, jest zapewne bardziej wymowny, niż początkowo zakładali to jego twórcy, w najnowszej odsłonie Arrow zapanowało bowiem zbiorowe milczenie: na temat rozwoju fabuły, regresu formy aktorów i traktowania widzów jak naiwnych głupców, którzy dadzą się nabrać na wątłą i niespójną opowieść. Jest to o tyle dziwne, że Sins of the Father rozbudziło nasze apetyty i chcieliśmy od serialu wymagać zdecydowanie więcej. Tymczasem to, co dostaliśmy w tym tygodniu, woła o pomstę do nieba lub chociaż o interwencję Deathstroke’a. Wszystko poszło źle; bardzo trudno pokusić się nawet o stwierdzenie, że „momenty były”. Scenarzyści w jakiś niezrozumiały sposób postanowili zrekompensować widzom brak wątku walentynkowego w poprzednim odcinku, więc teraz zaserwowali go nam w nadmiarze. Wyszedł z tego cukierkowy miszmasz, w którym tempo miały nadawać dyskusje o miłości i życiowych powinnościach. Przeżylibyśmy jedną czy dwie takie rozmowy bohaterów, ale przelatywały one przez ekran z prędkością karabinu maszynowego. Ich natężenie było nie do zniesienia w takim stopniu, że nawet Oliver musiał schronić się w toalecie i opowiadać swojej wybrance i teściowej o problemach z pęcherzem. Stąd już niedaleko do kloaki – w jakimkolwiek znaczeniu tego stwierdzenia. Zacznijmy od pozytywów, przy czym nie nastawiajcie się w tym miejscu na rozbudowaną litanię utkaną z jasnych punktów Code of Silence. Felicity postanowiła zostać mistrzem żartów sytuacyjnych. Na pięć czy sześć prób do udanych z pewnością możemy zaliczyć jej uwagę o poproszeniu Slade’a Wilsona do organizowania przyjęcia. Poza tym Laurel z ojcem musieli uciekać z walącego się im na głowy budynku, co wyszło całkiem sprawnie, przynajmniej w kwestii budowania napięcia. Problem polega na tym, że to jedyne pozytywy najnowszego odcinka, fabuła trzęsła się bowiem w posadach. Klamrą spinającą całość miała zostać debata Olivera i Ruve Adams, przy czym gdy już gotowaliśmy się na retoryczne popisy, bez choćby jednego zdania dysputy kandydatów na burmistrza prezenterka telewizyjna poinformowała, że Queen ją wygrał. Wielokrotnie każdy z nas pytał się w duszy, o co chodzi w tym, co widzimy na ekranie. Sprawę utrudniali jeszcze scenarzyści, raz po raz zastawiając na nas pułapki. Początkowo mogliśmy zakładać, że rozwinięty zostanie wątek rozmowy Darhka z innymi liderami H.I.V.E. (do których w mgnieniu oka dołączył Malcolm). Nic z tych rzeczy – główny antagonista tego sezonu po raz kolejny tylko pokazał, że potrafi uskutecznić swoje mumbo jumbo nawet na odległość. Kwestia związana z wyborami na burmistrza rozbiła się o drobne potyczki Team Arrow z grupą najemników nazwaną Demolition Team lub przynajmniej o coś, co te potyczki udawało. Gdy w końcu nastawiliśmy się na dalsze postępy w wątku obyczajowym, zostaliśmy wciągnięci w tragikomiczną grę scenarzystów. No url Symbolem Code of Silence zostały więc rozmowy Olivera z Theą, Laurel z ojcem, Felicity z Oliverem, Donny z Felicity, Quentina z Donną, Curtisa i jego partnera, a biedny Diggle nie ma się do kogo odezwać, odkąd – jak sam przyznał – jego żona została szefem A.R.G.U.S. Nie da się zamaskować faktu, że te ckliwe dysputki nie miały innej funkcji niż zapychania kolejnych minut na ekranie. Teoretycznie wszystko kręciło się wokół przyjęcia Olivera i Felicity, ale uważny widz już może wnioskować, że idealna para (przynajmniej zdaniem Donny, która sama siebie określiła nawet mianem… momzilli) napotka poważne problemy związane z nieszczerością Queena, który przecież zataił przed swą ukochaną fakt posiadania syna. William konsekwentnie wywiera coraz większy wpływ na zmagania Team Arrow z Darhkiem i jego poplecznikami, o czym przekonuje zwłaszcza ostatnia scena, w której antagonista porwał już syna Olivera i przedstawia go swojej córce. Ogromna szkoda tylko, że większość widzów spodziewała się tego przynajmniej od finału poprzedniego odcinka i element zaskoczenia wypalił z mocno opóźnionym zapłonem, o ile w ogóle może tu być mowa o jakimkolwiek zapłonie. Drobna poprawa na retrospekcyjnym froncie. Oliver walczy z Conklinem całe czternaście sekund, a Reiter już prawie sięga po coś wyjątkowo potężnego. W chwili obecnej za to możemy pokusić się o wniosek, że choreografowie bijatyk z Arrow powinni z wilczym biletem zostać z telewizyjnego cyrku pogonieni w ekspresowym tempie. Starcie Teamów Arrow i Demolition wygląda wyjątkowo sztucznie i zdecydowanie więcej w nim nastawienia na odgłosy niż na faktyczne wzięcie się za łby. Problemem serialu w tym zakresie może być brak pomysłu na jednoczesne pokazanie walki czterech czy pięciu osób. Przekłada się to na kilkusekundowe, ocierające się o sytuacyjną komiczność sceny jatek, w których ostatnimi czasy nie bryluje nawet Stephen Amell. Doprawdy trudno stwierdzić, dlaczego Code of Silence wypadł tak blado, zwłaszcza w porównaniu do poprzedniego epizodu. Być może to odcinek, w którym należało dokonać przegrupowania wątków obyczajowych lub w końcu nadać nowy rys relacji Quentina i Donny. Jestem gotów stawiać dolary przeciwko orzechom, że Oliver i Felicity w końcu przestaną być parą – na ten moment powoli przygotowuje nas to, co widzieliśmy na ekranie w tym tygodniu. Martwi fakt, że coraz bardziej oddalamy się już od połowy sezonu w stronę jego zakończenia, a poza Darhkiem polującym na Williama nie widzimy nic interesującego, co miałoby pretendować do miana głównej osi całej fabuły. Oby tylko jedyną zasadą kierującą czwartą serią Arrow nie okazało się Prawo Murphy’ego i sprawy nie potoczyły się tak źle, jak to tylko możliwe.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj