Taki wniosek wynika choćby z dwóch ostatnich odcinków, tak tego przed kilkutygodniową przerwą, jak i tego ostatniego. Odstęp między nimi mógł się też przyczynić do takiego, a nie innego odbioru, bo też po dość długiej przerwie raczej oczekujemy fajerwerków, a nie niewypałów. Ale po kolei. W odcinku Disbaned dostaliśmy to, na co tak długo oczekiwaliśmy – pierwszy mały sukces Team Arrow, który osiągnięto dzięki współpracy Felicity z tajemniczym Helixem. Chase został wreszcie zdemaskowany jako Prometeusz, co niesie ze sobą jednak pewne przykre dla serialu konsekwencje (warto przy okazji wspomnieć o samym finale odcinka, który był jednym z lepszych w tym serialu). Przede wszystkim brak ciekawych konfrontacji Olivera czy Chase'a, co choć momentami bywało tendencyjnym zabiegiem, to dodawało smaczku całej historii. Drugą rzeczą jest po prostu brak Chase'a i Prometeusza. Choć nie jest to Grood z Flasha, gdzie CGI pochłania zapewne budżet kilku odcinków, to twórcy serwują nam zwyczajnie brak najbardziej wyrazistej postaci tego sezonu. Stąd też w epizodzie Danger Liasons dostajemy historię gonienia w piętkę. Już od pierwszych minut dostajemy karkołomną akcję ni to w magazynie, ni to w opuszczonym salonie gier. Team Arrow tropi Prometeusza i zamiast z nim walczy z zabawkami – bo inaczej tego nazwać nie można. Dalej napięcie rośnie niczym w Teletubisiach – Oliver i spółka muszą koniecznie znaleźć i zabić Prometeusza, ale w międzyczasie pomogą Felicity i Helixowi uwolnić jednego z najgroźniejszych hakerów świata, co ma się przyczynić do szybszego złapania Adriana Chase'a. Przy tej okazji dostaliśmy coś, czego praktycznie nie było od czwartego sezonu – powrót wątku Olicity. Co prawda była to zaledwie namiastka tego, czym karmiono nas praktycznie przez dwa lata, ale tym razem trochę to jednak raziło (mimo fabularnego uzasadnienia). Wątków obyczajowych było więcej. Powrócono do historii Wild Doga i jego córki, z którą od długiego czasu nie miał kontaktu. Wszystko za sprawą Quentina Lance'a, który właśnie w tym epizodzie uparł się, że koniecznie musi ich połączyć ze sobą w imię pamięci Laurel, którą stracił. Cel szczytny, owszem, ale realizacyjnie jak zawsze pozostawia wiele do życzenia. Historia Rene o tym, dlaczego nie powinien więcej kontaktować się ze swoim dzieckiem, była tak samo naiwna i naciągana, jak w przypadku retrospekcji dotyczących tego, jak zginęła jego partnerka. Innym była relacja małżeńska Diggle'a z Lilą, która jako szefowa ARGUSA powoli zaczyna działać niczym Amanda Weller – jeśli zachodzi potrzeba powstrzymania groźnego przestępcy, prawo w tym przypadku przestaje obowiązywać. Stąd też dochodzi do ochłodzenia stosunków między nimi, bo nad wyraz uczciwy Diggle nie może znieść krętactw swojej żony. Twórcy zresztą w ostatnim czasie starają się bardzo mocno stawiać na przesłania umoralniające – tego nie można, tak nie powinno się działać, trzeba być dobrym i uczciwym et cetera. Udawanie, że chce się tworzyć bohaterów stricte romantycznych, którzy muszą się mierzyć z licznymi rozterkami, jest tylko próbą przysłonięcia indolencji twórczej scenarzystów, którzy muszą na siłę wypełnić 23 epizody, a nie do końca wiedzą, jak to zrobić. Co można więc w tym przypadku zaliczyć na plus? Sam cliffhanger w Arrow Cave, gdzie być może dojdzie do starcia między Prometeuszem a Oliverem, choć znając fantazję scenarzystów, ostatecznie nic z tego nie będzie i skończy się na fajerwerkach. Bo, co widzieliśmy w tym odcinku kilka razy, nawet porządnych eksplozji już w tym serialu nie robią.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj