To, co mogło najbardziej ucieszyć, to powrót do formy Anatoly'a Kniazeva. Przez długi czas była to jedna z moich ulubionych postaci pojawiających się cyklicznie w tym serialu, aż go nie zepsuli. A właściwie zrobili wszystko, aby z naprawdę sprytnego i przebiegłego byłego szefa Bratvy zrobić pieska Ricardo Diaza. Sam wątek rosyjski związany z Oliverem był niejako powrotem do dobrych czasów tego serialu. Krótkim, ale miłym dla oka. A scena z pomieszczenia, gdzie przebywa Anatoly, kiedy Oliver w tle pokonuje wszystkich ochroniarzy, była jedną z lepszych w ostatnim czasie. Spojna, mało efekciarska, ale działająca na wyobraźnię. Do tego rozmowy między tą dwójką były fajnym nawiązaniem do najlepszych momentów ich relacji. To oczywiście mała rzecz, ale bardzo cieszyła. Sam epizod zresztą zyskiwał dzięki temu na jakości, którą psuły kolejne wątki, o których lepiej już nie wspominać. Kolejny odcinek zatytułowany „Docket No. 11-19-41-73” zaczął się nie tyleż efektownie, co komicznie. Muszę przyznać, że niektóre pomysły na sekwencje scen akcji twórcy powinni weryfikować u niezależnych specjalistów zajmujących się tym w o wiele poważniejszych produkcjach. Z początkowej sceny zapamiętam dziwny przelot ze spadochronem Diggle'a, niczym nie zachwiane lądowanie na ziemi (wiemy, że to adaptacja komiksu ale litości...) i akcję niczym w Rambo – a w wersji Arrow - „pararambo”. Źle się również oglądało – a przynajmniej do pewnego momentu – wszystkie sceny z sądu, gdzie trwała rozprawa przeciwko Oliverowi. Wszystko było zwyczajnie przewidywalne – od przesłuchania Felicity, przez Rene Ramireza aż do zeznań Black Canary. To, co ożywiło ten wątek, to pojawienie się Tommy'ego Merylina. Przyznam szczerze, że jego pojawienie się mocno ożywiło cały serial. Występ Colina Donnella był co prawda krótki, ale w tym aktorskim marazmie, jaki często widzimy w tym serialu, znacząco się wyróżniał. Podobnie Wil Traval, czyli serialowy Human Target, który potrafi wcielić się w każdą postać, jak choćby właśnie we wspomnianego Tommy'ego Merylina. Niemniej cały odcinek okazał się mało wartościowym zapychaczem z przewidywalnym finałem. Co więcej, aż boli to, jak twórcy starają się być niby to kreatywni, a tak naprawdę robią wszystko, aby przeciągnąć cały sezon do końca nie mając na to żadnego konkretnego pomysłu. Bo też końcowy wniosek Diaza, który z planu A polegającego na tym, by wsadzić Olivera do więzienia, przechodzi do planu B – zabicia go, był oczywisty, przez co aż głupi. Sam Diaz natomiast od epizodu poświęconego tylko jemu ciągle zyskuje i to jest akurat spory plus, bo kiedy pojawił się na początku sezonu, nie wzbudzał żadnych emocji. Teraz jest już zupełnie inaczej i szkoda, że to jedyna taka postać w tym serialu. Arrow niestety nie zaskakuje zbyt często, a jak już to robi, to wychodzi to komicznie. Wyjątek to gościnne pojawienie się Tommy'ego Merylina, ale to wszystko. Teraz czekają nas finałowe starcia Green Arrow i spółki z Diazem, ciągnięcie dramatycznego wątku ojcowskiego Quentina i Laurel (i innych rodzinnych wątków) i w zamierzeniu zaskakujący cliffhanger, który ostatecznie okaże się pewnie przewidywalny, jak było to w poprzednich sezonach. A potem już pozostanie tylko nadzieja na to, że nowy showrunner serialu tchnie w niego nowe życie, bo jeśli tak się nie stanie, to trzeba będzie zacząć pisać petycje o to, aby z litości dla samych aktorów zakończono ten serial.
fot. Dean Buscher/The CW
+9 więcej
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj