Ogromnym atutem serialu o przygodach Asha Williamsa jest to, że gdyby tylko starczyło komuś cierpliwości, to po kilku tygodniach miałby gotową kolejną część Martwego Zła, trwającą do tego blisko cztery godziny. Jednak trudno wytrzymać nieoglądania jego zwariowanych przygód, w których trup ściele się gęsto, a ekranowe wydarzenia przekraczają wszelkie nasze wyobrażenia. I tak też jest w odcinku DUI, który jest kontynuacją wątku związanego z kradzieżą Delty – ukochanego samochodu Asha. Nie zawsze jest smacznie, nie zawsze jest tak zabawnie, jak się do tego przyzwyczailiśmy, ale jest cały czas nieźle, by nie powiedzieć dobrze. Twórcy ponownie dają nam historię toczącą się dwutorowo. Z jednej strony Kelly sprzymierzona z Ruby wyrusza rozprawić się ostatecznie z jej dziećmi, myśląc, że to właśnie one nadal posiadają Necronomicon. Z drugiej Ash wyrusza za Deltą, w której uwięzieni zostają Pablo i jakaś przypadkowa dziewczyna. W przypadku obu pań twórcy darowali sobie praktycznie humor na rzecz klimatu niczym z Silent Hill. Znów powracamy do mrocznego krematorium, gdzie zagnieździły się pociechy Ruby. Ponownie dostajemy klaustrofobiczny klimat ciasnych i ciemnych pomieszczeń, gdzie jak wiemy, w każdym cieniu (dosłownie) czai się zło. Przy okazji dostajemy też sporo widowiskowej akcji i świetnych efektów związanych z demonicznymi dziećmi Ruby (fantastyczna charakteryzacja!). Wszystkie sceny w krematorium są świetną przeciwwagą dla tego, co dzieje się u Asha i Pablo. Tam jest trochę mniej widowiskowo i ... nudno. Naturalnie tu dzieje się wiele w bardzo szybkim tempie tak jak w ostatnich odcinkach i nie do końca sprawdza się to aż tak dobrze. Owszem, jest kilka scen i gagów, które bawią. Jest kilka momentów, które potrafią bardzo mocno przykuć uwagę, a nawet wstrząsnąć. Mowa o moim zdaniem świetnej scenie, gdy Pablo budzi się po wypadku samochodowym przebity na wylot przez metalowe przęsło. Ta scena naprawdę potrafiła zadziałać na wyobraźnię. W innych momentach jest różnie – od zabawnych scen pościgu za Deltą po niezbyt zabawne sceny, kiedy Ash jest podbijany jak piłeczka przez samochód. Należy natomiast pochwalić lokalizację sceny finałowej – opuszczony tor samochodowy, skąd zresztą ukochany samochód Asha się wywodzi (na marginesie, ów samochód niemający do tej pory, otrzymał od twóców mimo wszystko ciekawą historię i swój własny, ważny wątek). Twórcy serialu mają zresztą świetną rękę do scenografii – każde miejsce – od sennego miasteczka, przez krematorium czy prosektorium, a właśnie na torze kończąc, ma swój specyficzny, by nie powiedzieć urokliwy klimat. I za to należą się wielkie brawa. Ostatecznie jednak czwarta odsłona tego sezonu Ash vs. Evil Dead była nierówna. To na szczęście nie jest zwiastun tego, że kolejne odcinki obniżą loty. Można to traktować jako pewną formę złapania oddechu przed tym, co nastąpi w kolejnych sześciu odcinkach. Zresztą w ciągu niecałego półtora sezonu przekonaliśmy się, że kreatywność twórców serialu nie zna granic i choć cały czas ślizgają się na naprawdę utartych schematach kina grozy, to robią to po prostu jak nikt inny dzięki czemu mamy pewność, że czeka nas jeszcze wiele dobrego od Asha i spółki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj