Pierwszą połowę tego sezonu pod pewnymi względami należy odciąć od tego, co się teraz dzieje. Chodzi głównie o sposób prowadzenia całej fabuły i akcji. Pierwsze odcinki w zamierzeniu miały być lekkie (oczywiście w Ashowskim stylu), łatwe w odbiorze (Ale tylko dla tych o mocnych żołądkach) i przyjemne jak szlachtowanie piłą mechaniczną kolejnych Deadite'ów. Stąd praktycznie co epizod byliśmy karmieni bardzo krwawymi i aż do przesady absurdalnymi scenami. Dla jednych był to miód na skołatane serca (które zazwyczaj szybko przestawały być), a dla innych kompletna przesada. Od połowy wszystko zaczęło już zmierzać w stronę finałowego odcinka, tak więc skończyło się krwawe śmieszkowanie, a wątki zaczęły być trochę bardziej poważne (jak to na Asha zresztą przystało). Epizod Rifting Apart zaskoczył światem pomiędzy ziemią a piekłem. Właściwie chyba odpowiednie byłoby określenie "czyściec", tylko taki bardziej mroczny. Ciekawe było nie samo miejsce akcji (Elk Grove), ale klimat i kolejne strachy wymyślone przez twórców. Te były inne od tych, które widywaliśmy w kolejnych odcinkach – bardziej mroczne, tajemnicze i działające na wyobraźnię. Sama fabuła odcinka była wciągająca i sensownie skonstruowana. Wszystko oczywiście było przeplatane zabawnymi gagami. To w końcu wciągało. Można było się skupić na głównej historii, czyli walką z Ruby. Na bok zostały odsunięte zbędne wątki, a sam serial przypominał dobry horror skondensowany w całe 20 minut. Nie wszystko tym razem Ashowi poszło też łatwo. Udało się mu wyciągnąć córkę z zaświatów, ale Kelly już nie przez to, że jej ciało jest zajęte przez demona przywołanego przez Ruby. Cały epizod był jednak zaledwie przedsmakiem tego, co zobaczyliśmy w jakże wiele mówiącym epizodzie Judgement Day. Może nie zobaczyliśmy ostrej jazdy bez trzymanki, ale było zdecydowanie ciekawie. Przede wszystkim zobaczyliśmy tych, o których mówiło się w tym sezonie od dłuższego czasu, czyli Mrocznych. Z jednej strony nie prezentują się jakoś szczególnie, ale potrafią roztoczyć wokół siebie atmosferę strachu, w końcu są tak potężni, że nawet Ruby się ich obawiała (słusznie zresztą, jak się potem okazało). W pewnym sensie serial tym sposobem wszedł na kolejny poziom, pokazując jeszcze potężniejsze demony, które znając życie Ash z mniejszą bądź większą łatwością pokona. Druga rzecz – plaga Deadite'ów. Niby się już przyzwyczailiśmy do ich widoku, ale tak wielu jeszcze ich nie widzieliśmy. No i te sceny z córką Asha i zagrywka scenarzystów z odcinaniem ręki nawiązująca do oryginalnego Martwego Zła. Chyba większość z nas pomyślała sobie - „Tak, jaki ojciec, taka córka”. A za deaditowy telefon komórkowy chyba każdy z nas dałby się pokroić – taki był uroczy (jak to w Ashu). Podsumowując – tradycyjnie, im dalej, tym Ash jest lepszy. Można spodziewać się, że finał jeśli nie wyrwie nas z butów to sprawi, że będziemy znów przez długi czas tęsknić za jego przygodami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj