Ash kontra martwe zło: sezon 3, odcinek 8 i 9 – recenzja
Z Ashem jest tak, że im dalej w sezon, tym jest po prostu lepiej. Tak było w dwóch poprzednich sezonach, tak jest teraz w trzecim. Sam finał zapowiada się naprawdę ciekawie.
Z Ashem jest tak, że im dalej w sezon, tym jest po prostu lepiej. Tak było w dwóch poprzednich sezonach, tak jest teraz w trzecim. Sam finał zapowiada się naprawdę ciekawie.
Pierwszą połowę tego sezonu pod pewnymi względami należy odciąć od tego, co się teraz dzieje. Chodzi głównie o sposób prowadzenia całej fabuły i akcji. Pierwsze odcinki w zamierzeniu miały być lekkie (oczywiście w Ashowskim stylu), łatwe w odbiorze (Ale tylko dla tych o mocnych żołądkach) i przyjemne jak szlachtowanie piłą mechaniczną kolejnych Deadite'ów. Stąd praktycznie co epizod byliśmy karmieni bardzo krwawymi i aż do przesady absurdalnymi scenami. Dla jednych był to miód na skołatane serca (które zazwyczaj szybko przestawały być), a dla innych kompletna przesada. Od połowy wszystko zaczęło już zmierzać w stronę finałowego odcinka, tak więc skończyło się krwawe śmieszkowanie, a wątki zaczęły być trochę bardziej poważne (jak to na Asha zresztą przystało).
Epizod Rifting Apart zaskoczył światem pomiędzy ziemią a piekłem. Właściwie chyba odpowiednie byłoby określenie "czyściec", tylko taki bardziej mroczny. Ciekawe było nie samo miejsce akcji (Elk Grove), ale klimat i kolejne strachy wymyślone przez twórców. Te były inne od tych, które widywaliśmy w kolejnych odcinkach – bardziej mroczne, tajemnicze i działające na wyobraźnię. Sama fabuła odcinka była wciągająca i sensownie skonstruowana. Wszystko oczywiście było przeplatane zabawnymi gagami. To w końcu wciągało. Można było się skupić na głównej historii, czyli walką z Ruby. Na bok zostały odsunięte zbędne wątki, a sam serial przypominał dobry horror skondensowany w całe 20 minut. Nie wszystko tym razem Ashowi poszło też łatwo. Udało się mu wyciągnąć córkę z zaświatów, ale Kelly już nie przez to, że jej ciało jest zajęte przez demona przywołanego przez Ruby. Cały epizod był jednak zaledwie przedsmakiem tego, co zobaczyliśmy w jakże wiele mówiącym epizodzie Judgement Day. Może nie zobaczyliśmy ostrej jazdy bez trzymanki, ale było zdecydowanie ciekawie.
Przede wszystkim zobaczyliśmy tych, o których mówiło się w tym sezonie od dłuższego czasu, czyli Mrocznych. Z jednej strony nie prezentują się jakoś szczególnie, ale potrafią roztoczyć wokół siebie atmosferę strachu, w końcu są tak potężni, że nawet Ruby się ich obawiała (słusznie zresztą, jak się potem okazało). W pewnym sensie serial tym sposobem wszedł na kolejny poziom, pokazując jeszcze potężniejsze demony, które znając życie Ash z mniejszą bądź większą łatwością pokona. Druga rzecz – plaga Deadite'ów. Niby się już przyzwyczailiśmy do ich widoku, ale tak wielu jeszcze ich nie widzieliśmy. No i te sceny z córką Asha i zagrywka scenarzystów z odcinaniem ręki nawiązująca do oryginalnego Martwego Zła. Chyba większość z nas pomyślała sobie - „Tak, jaki ojciec, taka córka”. A za deaditowy telefon komórkowy chyba każdy z nas dałby się pokroić – taki był uroczy (jak to w Ashu).
Podsumowując – tradycyjnie, im dalej, tym Ash jest lepszy. Można spodziewać się, że finał jeśli nie wyrwie nas z butów to sprawi, że będziemy znów przez długi czas tęsknić za jego przygodami.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat