Moja płeć (z definicji piękna) już na samym początku, tuż po pierwszym cinematiku gry stawia mnie w położeniu o wiele gorszym od położenia mężczyzny. Wszystkie feministki świata mogą spokojnie mnie nazwać damską, szowinistyczną świnią niekoszerną, ale słów powyższych nie cofnę. I to właśnie jest prawda: będziemy mniej zwinnie od mężczyzn skakać Eziem po włoskich dachach, o wiele głośniej się skradać. Osobiście boję się, że wbrew całej fizyce gry upuszczę miecz. Wszystkiemu winna będzie muzyka ze ścieżki dźwiękowej i nasze wrażliwe na nią kobiece serduszka.

Ścieżka dźwiękowa do pierwszej części "Assassin's Creed" była podkładem, którego głównym zadaniem było stworzenie odpowiedniego klimatu. Pomimo zastosowania wielu smaczków, takich jak skrawki z chorałami gregoriańskimi, czy stylizacja na arabską nutę raczej wpisywała się w ideologię soundtracku, który ma nie przeszkadzać graczowi w rytualne przejścia. W ramach projektu "Assassin's Creed 2" Jesper Kyd poszedł krok dalej i opowiedział dźwiękami konkretną historię.

Skutecznie rozbrajają już trzy pierwsze tytuły: "Heart", "Venice Rooftops" i "Ezio's Family". Trzy zupełnie różnie kompozycje, w których umiejętnie zachowano motyw przewodni. Dużo gitary, smyczków i - co ważne - wokal. Już w pierwszym utworze można zasłuchać się w pięknym, dziewczęcym sopranie, który później wspomagany będzie przez absolutnie fenomenalny chór mieszany.

Typowym utworem na wyżej wspomniany chór i orkiestrę, w którym najlepiej słychać, że Kyd wie, co robi jest "Approaching Target 2". To kwintesencja tego, czym ścieżka dźwiękowa do "Assassin's Creed" być powinna. Idealnie scalono tu "żywe instrumenty" z elektroniką, więc muzycznie przeżywamy to samo, co w grze: syntezę historii z techniką.

Dużym plusem tej ścieżki jest to, że odbiera się ją w miarę równo. Po pierwszych kilku genialnych utworach praktycznie nie ma chwili załamania. Co prawda reszta kompozycji nie powoduje już nagłego bezdechu, ale na pewno trzyma poziom. Dzięki temu muzyka z "Assassin's Creed 2" spełnia wszystkie warunki, aby przeżyć samodzielnie, bez gry, jako osobny produkt.

Jesper Kyd rozmachem zaryzykował oderwanie gracza od rozgrywki. I pomimo, że nie sprawdziłam jeszcze, jak gra się przy muzyce, która ma w sobie siłę będącą w stanie wytrącić pada z ręki i człowieka z równowagi, to ze spokojem rycerza Jedi śmiem twierdzić, że ryzyko się opłacało. Powstało coś, czego nie powstydziłby się kompozytor muzyki filmowej, nawet, jeśli byłby Hansem Zimmerem.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj