Muzykę do takiego arcydzieła mogła napisać tylko jedna osoba na tym ziemskim padole - Jesper Kyd, autor kultowego już soundtracku do drugiej (i każdej kolejnej) części sagi "Hitman". W "Assassin's Creed" Kyd miesza elektroniczne dźwięki z charakterystycznymi dla bliskiego wschodu motywami na wszelkiego rodzaju bębenki, grzechotki i piszczałki. W grze pojawiają się Templariusze, więc nie mogło zabraknąć również chóru mnichów mającego za zadanie przenieść mnie w święte zacisze monumentalnej katedry. Do tego tajemnicze szepty - tylko dlaczego po włosku?

Jednak, parafrazując gombrowiczowskie pytanie: czy mnie to rusza? Czy mnie te chóry i flety przenoszą gdziekolwiek w momencie, kiedy nie mam przed sobą Altaira na ekranie? Nie do końca. Jesper Kyd napisał porządny podkład do gry - nie poważył się na stworzenie muzyki, która miałaby jakiekolwiek życie pozapikselowe. Jako taka spisuje się całkiem nieźle, niesamowicie wpasowuje się w tech-historyczny klimat i nie rozprasza podczas rozgrywki, ale nic poza tym.

Chlubnym wyjątkiem potwierdzającym regułę są utwory napisane pod rozgrywkę toczącą się w Jerozolimie oraz "Access the Animus Part 1: Red in the Face". Nie odróżniają się od innych klimatycznie, ale na pewno są bardziej wyraziste. Pięć utworów to jednak niezbyt wiele, jak na produkcję, która jest ucieleśnieniem większości najbardziej wyuzdanych fantazji o grafice i fizyce w grze.

Traf tu za kobietą, ale ja naprawdę bym chciała, żeby mnie coś jednak rozproszyło, a najlepiej - wbiło się klinem prosto w serce tak, że grzech byłoby nie zapauzować. Choćby na jakimś cinematiku! Ale nie. Cisza, spokój, skradamy się i podziwiamy widoki ze złotej kopuły na Wzgórzu Świątynnym. Nie spać, zwiedzać.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj