Asteriks – dla wielu kultowa seria – nadal jest kontynuowany, choć już bez udziału pierwotnych twórców. Jak wypadają przygody Asteriksa i Obeliksa w Italii?
Asteriks w Italii to już 37. album popularnej serii o przygodach opitych magicznym napojem Galów, opierających się Rzymianom. Od kilku komiksów przy projekcie nie uczestniczy już żaden z oryginalnych twórców… i cóż, jest to widoczne podczas lektury. Oczywiście można brać pod uwagę możliwość wyczerpania się tej konwencji, ale bardziej prawdopodobne jest to, że Jean-Yves Ferri , który obecnie tworzy scenariusze, po prostu brakuje umiejętności kreatywnego wykorzystania zastanego materiału.
Jest to o tyle dziwne, że przygody opierających się rzymskiej inwazji Asteriksa, Obeliksa i reszty mieszkańców niewielkiej wioski w Armoryce to samograj wymagający tylko ogólnego zarysu fabularnego, a dalej postacie same pociągną historię. Tak się jednak nie dzieje – w tym przypadku mamy mozolne przepychanie akcji scena po scenie, aż do mało satysfakcjonującego zakończenia. Ba, nawet finałowa uczta zdaje się nieco przytłumiona, choć może to rezultat wywołany odebraną wcześniej treścią. Równie nijakie są reakcje postaci; czasem też niezrozumiałe.
Kilka słów o fabule. Cezar ogłasza otwarty wyścig rydwanów po rzymskich drogach, ot takie proto-Giro d’Italia. Oczywiście Asteriks i Obeliks biorą w nim udział, muszą przeciwdziałać licznym próbom sabotażu, aż w końcu docierają pod Wezuwiusz. Dzieje się sporo i można odnieść wrażenie, że wsadzono w fabułę wszystko to, co sprawdzało się w dawnych komiksach… Jednak przez powstały chaos i natłok żaden z tych elementów nie może wybrzmieć.
By mieć porównanie i nie zaburzyć recenzenckiego obiektywizmu sentymentem, przypomniałem sobie Wyprawę dookoła Galii – jeden z pierwszych komiksów o Asteriksie. Daleko mu do najlepszych w serii, ale jest pod wieloma względami fabularnie podobny do omawianego tomu: tu też bohaterowie przemieszczają się dużym obszarze i zaliczają różne przygody. Cóż, różnica jest ewidentna i działa na niekorzyść Asteriksa w Italii: ten komiks jest po prostu nudny, bohaterowie nie budzą sympatii (sic!), a fabuła jest rwana. Wiadomo, „stare” albumy również składały się z wielu osobnych scen, ale cały czas wyraźna była oś przewodnia.
Zastanawiam się też, na ile różnica w odbiorze jest efektem oryginalnych tekstów, a na ile tłumaczenia. Być może obecni twórcy serii nie mają tego błysku, ale pewnie po części jest to też wypadkowa przekładu. Asteriksy są pełne gier słownych, aluzji i żarcików, które mają także specyfikę lokalną i czasami nie da się ich przełożyć słowo w słowo. Tłumacz musi wykazać się pomysłowością i zdolnością adaptacji. W tym przypadku żarty (w większości) są mało śmieszne i jak to się mówi –„suche”.
Zapewne młodzi czytelnicy przeczytają Asteriksa w Italii bez większych problemów, ale nie będzie to już udziałem osób, które wychowały się na tej serii. Wydaje się, że Asteriks z komiksów dla każdego, pełnych inteligentnych żartów i wartkiej fabuły przekształca się w kolejną propozycję dla czytelników mniej wymagających, którzy nie mają porównania. Oczywiście także Goscinny miewał słabsze momenty, a Uderzo jako scenarzysta średnio się sprawdzał, ale nawet w najsłabszej formie otrzymywaliśmy komiksy lepsze niż dotychczasowy dorobek zastępców.