Fani Attack on Titan (jap. Attack on Titan) mogą poczuć się rozczarowani jednym, ale bardzo istotnym szczegółem. Pierwszy sezon anime liczył sobie 25 odcinków, zaś sezon drugi, cóż, będzie nam towarzyszył zaledwie przez jeden, w tym wypadku, wiosenny sezon. Co jak co, ale nikt nie spodziewał się tylko 12 odcinków po czterech latach długiego czekania. Odcinek premierowy bez ogródek, jedynie z krótką retrospekcją, kontynuuje historię z pierwszego sezonu. Annie zostaje schwytana, ale Zwiadowcy mają kolejny problem, a mianowicie Tytana znajdującego się w… jednym z murów, okalających miasto. Wygląda na to, że jego istnienie nie było wcale nikomu nieznanym faktem, a Kościół maczał swoje palce w całym procederze. Tymczasem inna grupa Zwiadowców musi poradzić sobie z ewakuacją pobliskich wsi, kiedy ich dowódca, Mike Zacharias samotnie próbuje powstrzymać najeźdźców. Tu też pojawia się kolejny, szokujący Tytan, ale nie za sprawą miejsca swojego położenia – przypominający goryla potwór potrafi nie dość, że mówić, to jeszcze inni Tytani bez szemrania wykonują jego rozkazy… Fani Attack on Titan od dawna wiedzą, że do bohaterów tego serialu czy też mangi w ogóle, nie ma co się przywiązywać. Liczba zgonów znacznie przewyższała średnią z jakiegokolwiek innego anime, nie inaczej jest i teraz. Znów przyszło nam się pożegnać z kolejnym bohaterem tego serialu. A trzeba przyznać, że w szokujących okolicznościach. Z pełną premedytacją nie czytam mangi, podobnie zresztą jak masa wielbicieli Tytanów, aby nie psuć sobie zabawy znajomością dalszych wydarzeń, co zresztą sprawdza się znakomicie. Pierwszy odcinek dostarcza ogromnej ilości akcji, nowych tajemnic, rewelacyjnej grafiki i wciąż interesujących bohaterów. Pojawia się nawet na chwilę kultowy wśród fanek serialu Levi. Studio Wit tradycyjnie nie zawodzi – w przerwie między sezonami oczywiście nie zbijało bąków, tworząc na przykład serial oryginalny Koutetsujou no Kabaneri, także zachwycający wizualnie, a teraz Tytani ponownie z wdziękiem i w pełnej krasie wbiegają na nasze ekrany, w feerii barw i płynnej animacji. Jednak warto wspomnieć jeden fakt – Attack on Titan nie jest anime w pełni japońskim, co ostatnio staje się niechlubną tradycją większości serialu produkowanych w tym kraju. Nazwiska, które padają w napisach końcowych z całą pewnością nie należą do Japończyków, a powszechna staje się pomoc animatorów z innych azjatyckich krajów, gdzie koszty produkcji są po prostu niższe. Tak miały się sprawy z pierwszym sezonem Tytanów, tak jest i teraz. Jeżeli chodzi o muzykę, nowa czołówka znów stara się porwać widzów do walki, a czy jej się to udaje, cóż, zależy od gustu samych oglądających. Za to dziwi naprawdę specyficzny ending, niepasujący kompletnie do serialu. Jest zresztą na tyle dziwny pod względem muzycznym, że nie wiadomo, co o nim myśleć. Powrót Attack on Titan na nasze ekrany można uznać za pełen sukces – jest wartka akcja, tragedie, nowe sekrety, fantastyczna strona wizualna oraz pełnokrwiści bohaterowie… oraz sporo krwi, czyli wszystko, za co fani anime pokochali ten serial. Przed nami jeszcze tylko 11 odcinków, a z pewnością będzie się działo, oj będzie…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj