Przyjaciele, Jak poznałem waszą matkę czy Świat według Kiepskich – chyba nie ma osoby, która choć raz nie dała się porwać jakiemuś telewizyjnemu sitcomowi. Popularność tego typu seriali mówi jasno, że lubimy tę konwencję, w której w każdym odcinku widzimy te same twarze i miejsca, a naszemu rozbawieniu towarzyszy śmiech „publiczności”. I choć nowy sitcom Netflixa, AwanturNick, nie dorównuje wyżej wspomnianym klasykom gatunku, to trzeba przyznać, że nie brakuje tutaj ciepła i ciekawych bohaterów, których losy śledzi się z zainteresowaniem Thompsonowie to typowa amerykańska rodzina. Pewnego dnia na progu ich domu pojawia się nastolatka o imieniu Nick (Siena Agudong). Dziewczyna przedstawia się jako sierota i twierdzi, że pracownicy socjalni wskazali jej Thompsonów jako jej nową rodzinę. Zdezorientowani domownicy postanawiają przynajmniej tymczasowo zaopiekować się Nick. Nie przypuszczają, że pod niewinną maską dziecka kryje się wyszkolona oszustka, która będzie chciała ich okraść. Zaczyna się tragicznie. Wiele serialów dostępnych na Netflixie ma problem z pierwszymi odcinkami, czego sztandarowym przykładem jest niedawny hit tego popularnego serwisu streamingowego, czyli Sex Education - świetny serial, którego otwierający epizod wołał jednak o pomstę do nieba. Tak samo w przypadku AwanturNicka, oglądanie pierwszego odcinka jest jak przedzieranie się przez tor przeszkód, gdzie na każdym kroku starają się nas przekonać, że nie warto brnąć dalej i lepiej sobie odpuścić. Po takim początku spodziewamy się, że każdy kolejny odcinek będzie męką, a najbardziej humorystycznym aspektem serialu okaże się śmiech „publiczności” wybrzmiewający po każdej drętwej kwestii. Ale w miarę oglądania AwanturNicka z zaskoczeniem zauważamy, że choć do Przyjaciół temu sitcomowi bardzo dużo brakuje, to twórcom serialu udało się zbudować naprawdę całkiem interesującą fabułę i postaci. A nawet kilka zabawnych żartów. Absolutnie nie tyle, ile trzeba by było, żeby uznać serial za godnego przedstawiciela gatunku – wciąż zbyt dużo jest tutaj drętwych kwestii, których nieudolność tylko podkreślają sitcomowe salwy śmiechu. Te udane komediowe sceny, podczas których widz śmieje się w głos, należą naprawdę do rzadkości. Ale mimo że serial nie spełnia tej, wydawałoby się, podstawowej funkcji, ma kilka niezaprzeczalnych zalet. Po pierwsze – ci bohaterowie. Po prostu kupujemy te postaci w zupełności. Poczynając od głównej bohaterki, aż po te bardziej drugoplanowe postaci, nie możemy się oprzeć ich urokowi. Wielkie brawa należą się tutaj odtwórczyni tytułowej roli, Sienie Agudong, która z wyczuciem pokazuje tę bardziej bezwzględną, wyrachowaną stronę Nick, by zaraz później przedstawić niezwykle emocjonalny obraz dziecka, które zbyt szybko musiało zetknąć się z okrutną rzeczywistością. Z kolei niewidziana już od dłuższego czasu w tego typu produkcji Melissa Joan Hart, która jako pierwowzór serialowej Sabriny wznosi się na fali popularności nowej odsłony przygód nastoletniej czarownicy, w roli nowoczesnej matki jest bardzo wyrazista i charyzmatyczna. Właściwie scenarzyści zadbali o to, żeby każdy członek rodziny Thompsonów wnosił coś świeżego i zabawnego do tej produkcji. I tak nowa siostra Nick to nastoletnia ekolożka, która choć dałaby się pokroić za okoliczne żółwie, nie zauważa problemów swoich najbliższych. Jej starszy brat, Jeremy, ma ambicję zostać w przyszłości prezydentem, w związku z czym jego ulubionym zajęciem jest pisanie CV. Nad tym wszystkim „czuwa” ojciec rodziny, Ed (w tej roli Sean Astin, czyli Sam z Władcy Pierścieni!), który chcąc pozostać w oczach  dzieci dobrym tatuśkiem, całą czarną robotę związaną z ich wychowywaniem zrzuca na żonę. I choć ci wszyscy bohaterowie są zbudowani bardzo często na bazie kilku cech, to nie można odmówić im uroku. Te zgrabnie rozpisane postaci znacznie podwyższają poziom tego serialu. Ale jest też dużo rzeczy, które go z powrotem obniżają. Wydawałoby się bowiem, że ci niemalże przejaskrawieni bohaterowie, o których pisałam wyżej, razem z ich wieloma wadami i słabostkami będą stanowiły dla reżysera pretekst do poruszenia bardziej poważnych tematów. Ale choć żyjąca częściej w social mediach niż rzeczywistości Molly czy unikający rodzicielskich kłopotów Ed aż proszą się o jakiś rozsądniejszy komentarz, w AwanturNicku jedynie prześlizgujemy się po tych wszystkich problemach. Thompsonowie żyją tak jakby w innym świecie, w którym wcale nie jest oczywiste, że nie należy od razu w pełni ufać pojawiającej się ni stąd, ni zowąd dziewczynie, a dzieciom nie wolno na wszystko pozwalać. Brakuje tutaj punktów krytycznych i trudnych do przepracowania emocji, które tak bardzo znamionują życie na łonie rodzinnym. W związku z tym relacje mogą się tutaj wydawać nierzeczywiste i pozbawione głębi. Jest jednak coś takiego w tej serialowej rodzince, co sprawia, że nie tylko z zainteresowaniem śledzimy ich losy, ale i darzymy ich solidną dawką sympatii. Z pewnością bardzo pomaga w tym fakt, że twórcy serialu postanowili zerwać z typową dla sitcomu epizodycznością na rzecz poprowadzenia bardziej regularnej fabuły. Dzięki temu nie tylko o wiele łatwiej jest nam zaangażować się w całą tę historię, ale nawet wzruszyć losami samej Nick. W miarę rozwoju rozwoju fabuły przekonujemy się bowiem coraz dotkliwiej, jakimi motywami kieruje się ta nastolatka, która postanowiła zostać złodziejką. I naprawdę zaczynamy jej współczuć, a później nawet kibicować. Trudno jednoznacznie ocenić ten serial. Jeśli ktoś szuka prawdziwej komediowej bomby, która sprawi, że ze śmiechu nie pozbiera się z podłogi, nie jest to z pewnością dobry wybór. Ale jako ciepła, a nieraz nawet wzruszająca historia, do której można przysiąść z młodszymi członkami rodziny, AwanturNick może się spodobać. Ja w każdym razie całkiem nieźle się bawiłam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj