Powieść Bernarda Cornwella wiąże się z bitwą pod Azincourt, która rozegrała się 25 października 1415 roku. Nim jednak do niej dojdziemy, minie trochę czasu, ale tak czy inaczej książka skupia się głównie na losach łucznika, Nicholasa Hooka. Młodzieniec zostaje uznany za banitę w swoim rodzinnym kraju, Anglii. Mając do wyboru śmierć lub ucieczkę, decyduje się na drugą możliwość, która w końcu prowadzi go do roli najemnego łucznika w armii króla Henryka V. Początek przykuwa uwagę, bo zapowiada trochę inną treść. Dostajemy dość pospolitą główną postać, posiadającą wybitne zdolności w łucznictwie, ale nieokrzesaną i szybko wpadającą w kłopoty. Te skutkują napięciem, niepozwalającym na przerwanie lektury. Zresztą przyznaję, że za specjalnie nie wchodziłem w szczegóły, o czym będzie opowiadał Azincourt, co też sprzyjało zainteresowaniu. Wydawało się więc, że książka dotyczy zwykłego bohatera, mającego wyraźnie nakreślone problemy i zaciekłych wrogów. Jako zawiązanie akcji, poruszone wątki sprawdzały się bardzo dobrze. Poza tym powieść jest drastyczna. Negatywne postacie dokonują czynów niemoralnych i burzących krew w żyłach. Bernard Cornwell przedstawia je ze szczegółami, prezentując całkiem interesujący i pełen okrucieństw obraz Średniowiecza. Znalazło się w nim także głębokie oddanie wierze chrześcijańskiej, które charakteryzuje zarówno władców, jak i rycerzy. Jednak nie brakuje hipokrytów, wykorzystujących daną im władzę do popełniania niegodziwych występków – i są wśród nich też kapłani. Można było przyczepić się do jednego: są to tanie, proste chwyty. Jednakże trudno, by przemoc w stosunku do niewinnych osób nie poruszała czytelnika.
Niestety pozytywne wrażenie szybko mija. Z czasem zauważa się, że negatywni bohaterowie nie mają nic do zaoferowania poza złą, niezbyt przekonująco uzasadnioną, naturą. Sam bohater nie poprzestaje na byciu zwykłym człowiekiem, awansując w hierarchii, a przy tym zdaje się papierową postacią, której brakuje życia – tak samo wypada większość kreacji bohaterów. Gdy ktoś ginie, czytelnika to nie obchodzi, bo nie zdążył przywiązać się do uśmierconej sylwetki czy choćby w odpowiednim stopniu ją poznać. Można wyróżnić lepsze postacie – jak króla Henryka V – lecz jest ich niewiele i przeważnie znajdują się na dalszym planie.
Fot.: Fabryka Słów
Dodatkowo akcja bywa rozwleczona. O ile w pierwszych fragmentach atrakcyjne zdarzenia następują po sobie w miarę rozsądnym tempie, dzięki czemu udaje się podtrzymać zainteresowanie, o tyle z czasem pojawia się coraz więcej przestojów. Gdy wypadałoby ruszyć z kopyta, zagłębiamy się w militarne drobiazgi. Dla ich wielbicieli będą fascynującą lekturą, ale dla tych pragnących wykreowania bardziej zajmujących person i dania bohaterom jakiegoś problemu, co by rozruszać towarzystwo, mogą być nawet męczarnią. Co tu dużo mówić – jeśli książkę wręcz chce się odłożyć, bo nudzi oraz oferuje doskonałą możliwość do przerwania czytania, to jest coś nie tak. Najlepsze powieści nie dają o sobie zapomnieć i nie pozwalają na odłożenie ich na później. Niemniej trzeba przyznać, że wszelkie opisy starć i oblężeń robią wrażenie. Autor porządnie się do nich przyłożył, umożliwiając poczucie bitewnego zgiełku i wiarygodnie odtwarzając krok po kroku rozwój wydarzeń. Jego pracę można również podziwiać w prezentowaniu realiów. Niewielu poświęcałoby uwagę np. łukom, a tu mamy nawet proces ich powstania. Tylko znowu – dla jednych będzie to przyjemna ciekawostka, dla innych nuda. Różnie można też traktować aspekty wiary. Wstępnie wyglądały nie najgorzej, bo niekoniecznie trzeba było interpretować je dosłownie (np. pojawianie się świętych mogło być urojeniem). Potem sytuacja ulega zmianie i miałem wrażenie, że służą upraszczaniu sytuacji bohatera, ponieważ czasami dostaje on jak na tacy prostą drogę do celu i przeżycia. Azincourt raczej nie zachwyca, ale nie można powiedzieć, że to słaba lektura. Z pewnością miała potencjał, ale gdzieś on umknął przez nakreślone grubą kreską postaci, ogrom szczegółów i przestoje w fabule. W innym przypadku powieść byłaby świetna, a tak w zbyt wielu chwilach wywołuje znużenie. Fani historii, lubiący detale oraz wojenne zmagania, mogą jednak spojrzeć na tytuł Bernarda Cornwella znacznie przychylniejszym okiem i to im można go polecić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj