Miłośnicy serii Baśnie, którzy zgrzytali zębami przy kilku ostatnich słabszych tomach, będą zadowoleni, że dotrwali do osiemnastego albumu – Maluchy w Krainie Zabawek to powrót do wysokiej formy, unikatowego klimatu i opowieści mieszających bajkowość z krwawym horrorem.
Trochę można narzekać, że po rozprawieniu się z Adwersarzem Bill Willingham nie był w stanie/nie chciał już skierować Baśni na jeden określony tor, zamiast tego klucząc, rozbijając fabułę na mniejsze historie, a takiego Pana Mrocznego w sumie traktując po macoszemu i szybko skreślając. Można narzekać, że nowy wątek dzieci Śnieżki i Bigby’ego rozwija się powoli i na chwilę obecną jest średnio interesujący. Można, i się narzekało – bo choćby poprzedni tom, Fables Vol. 17: Inherit the Wind, był jednym ze słabszych w całym cyklu.
Tym większym zaskoczeniem są jednak Fables, Vol. 18: Cubs in Toyland, 18. odsłona serii, a zarazem jedna z lepszych fabuł w jej historii. Znowu skupiamy się na pociechach Śnieżki, tym razem jednak dwójka z nich wychodzi na pierwszy plan i przeżywa własną przygodę. Oczywiście, to Baśnie, więc słowo „przygoda” należy czytać jako „koszmar”, a „przeżywa” jako „krwi poleje się dużo, niektórzy zginą”; bo w tym tomie wraca tak uwielbiany przez czytelników mroczny klimat, wraca mieszanie baśniowości i bajkowości z makabrą – Willingham znowu przypomina nam, że pisze dla dorosłych, co objawia się jednak nie tylko przemocą, ale też atmosferą i przekazem opowieści. Tu nie żyje się długo i szczęśliwie.
Wspaniały jest już sam pomysł na Krainę Zabawek, czyli świat, do którego trafiają zepsute zabawki. Pustkowie, po którym kuśtykają na połamanych drewnianych nóżkach, pełne oderwanych plastikowych kończyn i walającego się wszędzie, niczym wnętrzności, pluszu. A pomysł Willinghama na to, dlaczego te zabawki tam trafiają – nic nie zdradzę, ale przyznam, że w momencie ujawnienia tajemnicy Krainy Zabawek przeszedł mnie dreszcz. Jeżeli chodzi o kreację tego niezwykłego świata, twórca Baśni wzniósł się na swoje wyżyny. Przy okazji też w warstwie fabularnej potrafi zaskoczyć, nieco zszokować i pokazuje, że odwagi ma nie mniej, niż George R.R. Martin.
I za to Baśnie się kocha – za dorosłe podejście do nie-dorosłych postaci i historii, za wejście pod powierzchnię bajek i historyjek dla dzieci i odnalezienie drugiego dna, prawdziwego znaczenia tych opowieści (w tym tomie – opowieści o powinności króla i królowej). Gdy Bill Willingham jest formie, a wspiera go graficznie jak zawsze świetny Mark Buckingham, efekt bywa piorunujący.
Choć w Maluchach... wyzwanie Buckinghamowi rzucił Gene Ha, który zilustrował zamykającą ten album historię Gra w przeznaczenie, opisującą pewne wydarzenia z przeszłości Bigby'ego - momentami nawet mroczne, nieco bardziej malarskie rysunki Ha wydawały się lepiej pasować do klimatu Baśni, niż ilustracje głównego artysty cyklu.
Przed nami jeszcze cztery tomy serii.