Finał serialu Bastion daje nam inne zakończenie niż w książce Stephena Kinga. Oceniam.
Czekałem z niecierpliwością na finał
Bastionu, ponieważ już przed premierą serialu było wiadomo, że
Stephen King napisał specjalnie nowy epilog na potrzeby produkcji. I niestety jestem nim zawiedziony i to nie tylko ze względu na spore odejście od oryginału samego autora. Ten epizod jest świetnym przykładem tego, jak adaptacja książki może zostać rozjechana przez twórców na etapie kreacji. W tym wypadku muszę odnieść się do literackiego oryginału, aby nakreślić Wam stopień uszkodzenia świetnego materiału źródłowego. Przede wszystkim kompletnie niepotrzebne było pisanie przez Kinga nowego zakończenia do serialu, ponieważ nie wniosło niczego świeżego do historii. Nie dało innego spojrzenia na wątek Frannie i Stu czy na konsekwencje wybuchu atomówki w New Vegas. To po prostu wygląda na spełnienie prośby producentów, aby King coś dla nich zmienił do serialu, bo nie widzę tutaj twórczego serca samego pisarza.
Tak naprawdę jedyną ważną zmianą wydaje się być wprowadzenie większego wątku Randalla Flagga. Jak widać, twórcy zorientowali się, że był w tym serialu chyba najlepiej nakreśloną postacią i ciekawym antagonistą. Dlatego postanowiono wycisnąć jego wątek do granic możliwości. I właśnie to można zaobserwować na ekranie - silenie się na zrobienie jeszcze jednej, małej historii z Flaggiem. Zaprezentowanie jakiegoś rodzaju kuszenia Frannie przez antagonistę było na pewno ciekawym pomysłem na papierze. Jednak w ostatecznym rozrachunku ta sekwencja nie wniosła zupełnie nic do historii, była tylko takim rodzajem przerywnika w opowieści. Twórcy silili się na rodzaj przedstawienia alegorii walki dobra ze złem, ale ten aspekt nie miał mocy i poważny temat nie mógł w pełni wybrzmieć.
Największy mój smutek związany z tym odcinkiem dotyczy wątku podróży Stu i Toma z New Vegas. To element bardzo ważny dla fabuły książki, któremu King poświęca sporo czasu. Jednak w finale postanowiono pozbyć się jednego z najciekawszych aspektów powieści - twórcy odrzucili rozwój relacji Toma i Stu. A to była szansa na pokazanie naprawdę świetnego wątku w historii i zawiązania się ciekawej, kumpelskiej relacji. Nie wiem, czemu producenci zdecydowali się usunąć ten element i zastąpić go innymi, o wiele słabszymi. Przez to nawet samo pożegnanie Toma ze Stu i Frannie nie wybrzmiewa tak emocjonalnie, jak powinno. I scena, w której panowie pojawiają się w Boulder po długim czasie, również nie ma tej mocy, ponieważ nie dostaliśmy wglądu w trudy ich podróży. Ogromna szkoda.
Jedynym pozytywnym aspektem tego odcinka mogę określić sposób, w jaki scenarzyści rozwinęli relację Frannie i Stu. Ten sielankowy, lekki klimat zaprezentowany w Boulder przed wyjazdem naszych świeżo upieczonych rodziców był całkiem niezłą kontrą do bardzo mrocznych wydarzeń z poprzedniego odcinka. Frannie i Stu dobrze prezentowali się jako ta zgrana para, która nie boi się żadnych przeciwności losu. Jednak szkoda, że wmieszano ich w słabo napisane wątki. Można było zostać przy prostszym rozwiązaniu z oryginału. Finał
Bastionu utwierdził mnie jednak w tym, że o wiele lepiej sięgnąć ponownie po książkę Stephena Kinga niż ten serial. Ode mnie za zakończenie 4/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h