"Batman. Azyl Arkham" to jeden z tych przykładów, w których proste streszczenie fabuły w żaden sposób nie oddaje natury dzieła. Bo cóż może być nowatorskiego i oryginalnego w historii, w której dochodzi do buntu w zakładzie dla psychicznie chorych, a jednym z warunków kapitulacji jest wpuszczenie na teren szpitala Batmana? I po co równolegle prowadzona jest, dziejąca się kilkadziesiąt lat wcześniej, opowieść o założycielu tego przybytku?
Powyższe streszczenie jest jednakże tylko fasadą. Za nią rozgrywa się znacznie bardziej wysublimowana gra, w której pierwsze skrzypce grają m.in. Joker, Two-Face i inni batmanowscy adwersarze. To nie są postacie, których szaleństwo jest deklaratywne - ono jest niemal namacalne. A w ich oczach przegląda się sam Batman i musi zmierzyć się z własnym szaleństwem i człowieczeństwem. Wiele komiksów o tej postaci eksploatuje wątek mówiący, że nie ma go bez jego przeciwników (a przede wszystkim Jokera), ale chyba nigdy nie było to aż tak dobitnie pokazane.
Jakby tego było mało, to na główne ramy fabularne Grant Morrison narzuca jeszcze dodatkową warstwę symboliczną. W „Azylu Arkham” pełno jest dodatkowy znaczeń i tropów prowadzących w nieoczekiwane miejsca. Warto wnikliwie przyglądać się każdej stronie i czytać między wierszami. To opowieść kompaktowa: przyswajana z należytą uwagą, rozpakowuje się do znacznie bogatszej, większej treści, niż się to pozornie wydaje.
Po otworzeniu albumu, zanim jeszcze na dobre czytelnik zagłębi się w lekturze, rzuca się w oczy jego forma graficzna: ćwierć wieku temu nowatorska, a i współcześnie daleka od przyjętych standardów. Dave McKean stosuje nietypowe kolaże, łącząc zdjęcia z grafikami, rysuje kadry z nietypowych perspektyw, świetnie łączy pozornie niepowiązane obrazy i płynnie przechodzi od ujęć statycznych do dynamicznych. Nawet liternictwo jest nietypowe (miejscami jednak trudne do odczytania – i jest to jedyny, mały mankament całego komiksu). Całość buduje niesamowity klimat, poczucie obcości i inności, podszyte niepewnością. Mało jest przykładów, w których forma tak świetnie współgrałaby z treścią. Odwaga twórców połączona z odrobiną szaleństwa idealnie wpasowuje się w kreowany obraz wydarzeń w domu wariatów.
Wagę albumu podkreśla dodatkowo dobór dodatków i forma wydania. „Azyl Arkham” ukazał się w egmontowskiej serii „DC Deluxe” - w twardej oprawie z obwolutą, na świetnej jakości papierze. Źródłem nieocenionej wiedzy, a także uzupełnieniem do własnych przemyśleń i skojarzeń podczas lektury, jest pierwsza wersja scenariusza Granta Morrisona wraz z późniejszymi komentarzami. Również poglądowe szkice i pierwsze przymiarki do kadrowania dają pojęcie o ewolucji prac nad albumem. Całość uzupełniają dwa teksty publicystyczne kreślące tło i kontekst powstawania dzieła Morrisona i McKeana.
„Azyl Arkham” jest jednym z najciekawszych i najbardziej oryginalnych albumów opowiadających o losach Batmana; być może nawet najlepszym. Poprzez swą wieloznaczność i nietypową stronę graficzną odbiega daleko od klasycznych opowieści o Mrocznym Rycerzu. I między innymi właśnie w tym – z całym szacunkiem dla tych ostatnich, bo i wśród nich pojawiają się prawdziwe perełki – kryje się jego siła.