Fanów popkultury nie trzeba specjalnie edukować w materii pojęcia "crossoveru" - kinowych, serialowych czy komiksowych połączeń pomiędzy bohaterami z osobnych franczyz napotykamy w dzisiejszych czasach całe mnóstwo. Jedne z nich serwowane są na zupełnie poważną modłę, w innych zasada jest taka, że im dziwniej, tym lepiej. Do tej drugiej grupy z całą pewnością można zaliczyć film Batman kontra Wojownicze Żółwie Ninja, z którym mają już okazję zapoznać się również polscy widzowie. Śpieszę donieść, że nie mamy tu do czynienia z żadną rewolucją w obrębie animacji ani nawet z dziełem, które na trwałe zapisałoby się w naszej pamięci. Jeśli jednak potraktujecie tę produkcję jako swoiste guilty pleasure i dacie się ponieść jeździe bez trzymanki, na którą zaproszą Was Mroczny Rycerz do spółki ze zmutowanymi miłośnikami pizzy, możecie być naprawdę zadowoleni. Kontrast pomiędzy modus operandi tytułowych bohaterów, ich zgoła inne usposobienie, plejada doskonale nam znanych postaci na drugim planie i absurdalny humor - czego chcieć więcej? Pójdę nawet krok dalej i napiszę, że w ten pozornie tylko dziwny świat chciałbym wejść jeszcze raz. 
Źródło: Warner Bros./Nickelodeon
+9 więcej
Już sam początek tej opowieści zapowiada, z jak frywolnym podejściem do crossoveru będziemy mieli do czynienia: Barbara Gordon odkrywa, że potężny generator został wykradziony przez przybywający do Gotham Klan Stopy. Gdy chce poinformować o tym Batmana, tego zastajemy już w trakcie kapitalnie zobrazowanej potyczki ze Shredderem, w której obaj rywale sięgają po charakterystyczne techniki walki. Widz nie dostaje nawet chwili na oddech - sekwencję później Wojownicze Żółwie Ninja biorą się za łby z Pingwinem i jego gangiem, pozwalając sobie w międzyczasie na osobliwe komentarze na temat parasola złoczyńcy. Pcha ich jednak w stronę Bat-jaskini; najpierw sprawdzają Mrocznego Rycerza w sieci, później w kryjówce herosa a to bawią się na tyranozaurze jak niesforne dzieciaki, a to staną oko w oko z Robinem. Ten ostatni wie, że Shredder sprzymierzył się z Ra's al Ghulem po to, by stworzyć maszynę, która mieszkańców Gotham zamieni w dziwaczne potwory. Lawina wydarzeń zostaje uruchomiona - czekają nas wizyty w Azylu Arkham, Ace Chemicals, przez chwilę będziemy nawet przysłuchiwać się przezabawnej rozmowie komisarza Gordona i Michelangelo. Dodajcie jeszcze do tego wszystkiego fakt, że banda przeciwników Batmana przeobraża się w krzyżówkę zwierzęcia z tworem przypominającym Venoma. Tak, dzieje się, od początku do samego końca, nawet jeśli doskonale przeczuwamy, co protagoniści przyszykowali na rozciągający się w ustach niczym ser finał.  Największą zaletą tej animacji jest sposób, w jaki reżyser Jake Castorena zderza ze sobą nieprzystające do siebie na pierwszy rzut oka światy Batmana i Wojowniczych Żółwi Ninja - już na wstępie pierwszy z nich wchodzi w rolę ojca, drudzy zaś stają się gromadką krnąbrnych podopiecznych, przy czym wszyscy tu uczą się siebie w takiej samej skali i natężeniu. Pal licho usadowione gdzieś w niecnych knowaniach Klanu Stopy i Ligi Zabójców paliwo narracyjne; fabuła jest pretekstowa i nie trzeba być ekranowym omnibusem, by odkryć ten stan rzeczy. Chodzi o zależności, kontrasty, niuanse w zachowaniu, nie tylko wśród głównych bohaterów, ale również te charakterystyczne dla Harley Quinn i innych postaci z uniwersum Mrocznego Rycerza. Jest coś absurdalnie wręcz ujmującego w stylu walki Batmana, którym chce on udowodnić, że prawdziwy ninja w Gotham jest tylko jeden. Do tego samego wniosku dojdziemy, gdy Żółwie zaczną drwić z podawanej przez Alfreda serwetki (do pizzy, rzecz jasna), a zmutowany Joker zacznie nas przerażać złowrogim śmiechem. Castorena sięga po wszystko to, co w mitologii tak różniących się tytułowych bohaterów najlepsze, by potem przeciskać oba światy przez prasę groteski i dziwów. Przypomnijcie sobie o tym wtedy, gdy zobaczycie minę Zamaskowanego Krzyżowca tuż po odkryciu, że ojcem Żółwi jest szczur, lub wtedy, gdy fanatycy pizzy z kanałów pozwolą sobie na ironiczną uwagę o zmieniającym swoje oblicze Batmanie. Bawi się reżyser, a wraz z nim bawimy się także my.  Batman kontra Wojownicze Żółwie Ninja to animacja, która podbije Wasze serca wylewającym się tu dosłownie i w przenośni z ekranu humorem, przy czym ogromny błąd popełnimy, jeśli będziemy chcieli wsadzić ją w szufladkę z napisem "dla dzieci". Są tu bowiem sceny tak krwawe, jakby w ich tworzeniu pomagał Frank Miller do spółki z Quentinem Tarantino - shurikeny wbijają się w potylicę, a jedna z postaci zakończy swoją historię krótsza o głowę. Możemy więc dojść do wniosku, że widownią docelową dla reżysera byli jednak nieco starsi odbiorcy, którzy śledząc przygody Batmana i Żółwi wybiorą się w podróż z gatunku tych sentymentalnych. Zaśmieją się do rozpuku, ale też odkryją swój własny wehikuł czasu, który raz jeszcze przeniesie ich do ostatniej dekady XX wieku -  uczucie to nasili się jeszcze, jeśli weźmiemy pod uwagę charakterystyczny styl animacji, typowy dla lat 90. Pizza zjedzona, bohaterowie mogą odejść w swoją stronę. Poczekajcie jednak do sceny po napisach; nietoperzo-żółwio-mutanci twór może powrócić znacznie wcześniej, niż zakładaliśmy... 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj