Miłośnicy trykociarzy doskonale wiedzą, że każda komiksowa rewolucja, niezależnie od jej skali, prędzej czy później będzie musiała wybrzmieć w ramach szeroko zakrojonych eventów - do takiego stanu rzeczy zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Nie inaczej jest w przypadku Odrodzenia DC; polscy czytelnicy jak do tej pory mieli okazję zapoznać się z Nocą Ludzi Potworów i tomem Liga Sprawiedliwości kontra Suicide Squad, przy czym historie te po obu stronach Atlantyku przeszły bez większego echa. Większe nadzieje pokładano w serii o enigmatycznym tytule Batman Metal, tym bardziej, że scenariusz do niej napisali Scott Snyder i James Tynion IV. Choć pierwszy z nich, Alfa i Omega, jeśli chodzi o opowieści o Mrocznym Rycerzu w erze New 52, ustąpił Tomowi Kingowi pola w materii tworzenia zasadniczego runu poświęconego herosowi, w dalszym ciągu pozostaje on jednym z najlepiej ocenianych autorów DC - przyglądając się mitowi danej postaci robi to tak, jakby sam był jednym z uczestników przedstawianych wydarzeń. Jeśli do pomocy dostaje całą plejadę znamienitych rysowników, wśród których znaleźli się Jim Lee, John Romita Jr., Andy Kubert, Greg Capullo czy Doug Mahnke, to powinniśmy wymagać czegoś unikalnego na komiksowej mapie. Nasze nadzieje nie okazały się płonne: Batman Metal #01: Mroczne dni i Batman Metal #02: Mroczni Rycerze to jedyne w swoim rodzaju opowieści, które bombardują czytelnika oryginalnością pomysłu. Nie wszystkim przypadnie on do gustu, ale świeży powiew w obrębie uniwersum DC i tak poczujemy. 
Źródło: Egmont
Najlepszy Detektyw Świata prowadzi śledztwo, które wiąże się z istnieniem na naszej planecie tajemniczych metali o niezwykłych właściwościach - te od wieków ukryte są w różnych zakątkach globu. W toku dochodzenia protagonista odkryje, że nad światem wisi widmo otwarcia portalu do mrocznego multiwersum, złożonego z alternatywnych rzeczywistości, w których historia potoczyła się zupełnie inaczej, a postacie wyglądają jakby zostały żywcem wyjęte z koszmarów. W drugim tomie poznamy z kolei Mrocznych Rycerzy, członków złowrogiej armii, którzy postanowili podbić Ziemię. W dodatku sam Batman będzie musiał zmierzyć się z potężnym wrogiem, Barbatosem, który stanie się bodajże największym wyzwaniem w jego superbohaterskiej karierze. W jednej chwili na wydarzenia z życia Zamaskowanego Krzyżowca zaczniemy patrzeć z zupełnie innej perspektywy; musi on bowiem zapłacić trykociarskie frycowe i ponieść konsekwencje dawnych działań. Przez historię przemknie kilka wersji Mrocznego Rycerza, wśród których zdecydowanie wyróżnia się Batman, Który Się Śmieje - tak, tę postać na pewno zapamiętacie na długo. Dodajmy jeszcze do tego wszystkiego fakt, że w obu tomach odnajdziemy związane z Metalem wątki innych postaci, z Nightwingiem i Green Arrowem na czele, a naszym oczom ukaże się szeroko zakrojona opowieść o potężnej skali oddziaływania na całe uniwersum. Jawi się znajomo, jednak w tym przypadku fabularne pozory mylą.  Bodajże największą siłą Mrocznych Dni i Mrocznych Rycerzy jest sposób, w jaki Snyder do spółki z Tynionem podchodzi do szkicowania swojego eventu - obaj odczytują przecież legendę Batmana na nowo, a pierwszych jej źródeł szukają w czasach prehistorycznych. Zaskakujących rewelacji i fabularnych twistów napotkamy tu całą masę; jeśli spojrzymy na nie kompleksowo, możemy dojść do wniosku, że Snyder w Batman Metal zebrał wszystkie swoje pomysły na herosa i przedstawił je za pomocą starannie skomponowanej i dobrze zazębiającej się opowieści. Każda z jej składowych dzieli się w końcu na osobne zeszyty, które odróżnia nieco inny sposób prowadzenia narracji - na tym polu mamy do czynienia z mozaiką kompozycyjną, która przynajmniej mnie pochłonęła bez reszty. Czytelnik będzie bowiem podejmował fabularne tropy, by chwilę później gubić się w gąszczu coraz to nowszych odniesień i perspektyw; poczujemy się tak zwłaszcza w trakcie lektury Mrocznych Rycerzy, gdzie Snyder puszcza wodze fantazji, a scenariuszowe pomysły rodem - dosłownie i w przenośni - nie z tej ziemi przyprawia przytłaczającą, ciężką atmosferą na modłę Trybunału Sów czy Śmierci Rodziny. To wrażenie potęguje jeszcze każda z wersji Batmana, którą pozna odbiorca. W korowodzie dziwadeł spotkamy więc i młodocianego psychopatę Pogromcę Świtu, i powiązanego z historią Flasha Czerwoną Śmierć. Pętla na szyi znanego nam wszystkim Mrocznego Rycerza nieustannie się zaciska. 
Obu scenarzystów należy pochwalić za unikanie pompatyczności i systematyczne odchodzenie od eventowego elementarza - cała historia przypomina jeden wielki i w dodatku tonący w mroku labirynt, przez który poruszamy się z wielką przyjemnością. Nieco gorzej autorzy radzą sobie w materii przechodzenia pomiędzy kolejnymi wątkami; ich połączenie wygląda najlepiej dopiero wtedy, gdy skończymy lekturę. W jej trakcie możemy jednak odnieść wrażenie, że zamiast skupiać się na rozwoju akcji, Snyder i Tynion zachowują się jak dzieciaki, które potrzebują fabularnych fajerwerków, jakich jeszcze nigdy nie widziano. Stężenie absurdalnych pomysłów i niedorzeczności jest tutaj niespotykane i z całą pewnością podzieli czytelników w ich ocenie - niektórzy ze złoczyńców zamiast przerażać najzwyczajniej w świecie irytują. Historia traci też impet tam, gdzie jej twórcy siłą rzeczy muszą zaglądać w inne rejony uniwersum czy posiłkować się typową konwencją superbohaterską, zaklętą choćby w niezliczonych tu jatkach. Najlepiej Mroczne Dni i Mrocznych Rycerzy czyta się więc wtedy, gdy przyjmujemy perspektywę Batmana - to przecież heros niezłomny, którego determinacja i modus operandi w zetknięciu z tak wielkim zagrożeniem zasługują na najwyższe słowa uznania. Nie zapominajmy, że mamy tu do czynienia z tylko i aż opowieścią o Zamaskowanym Krzyżowcu; Snyder raz jeszcze udowadnia, że na najważniejszego superbohatera popkultury wciąż można inaczej. 
Źródło: Egmont
Powiedzieć, że strona wizualna obu komiksów prezentuje się wyjątkowo, to właściwie nic nie powiedzieć. Najwybitniejsi rysownicy w tworzeniu ilustracji ani przez moment nie wchodzą sobie pod nogi, a ich rozbita na tak wiele rąk i umysłów wizja zaskakująco łączy się w spójną całość. W Mrocznych Dniach zwraca uwagę przede wszystkim praca odpowiadającego za główny wątek Grega Capullo, który w całą opowieść chce tchnąć niepokojące pokłady ciemności - takiej, w której można przepaść na zawsze. W drugim tomie większość rysowników się zmienia, przy czym dostają oni jeszcze większe pole do popisu, skoro na kartach historii raz po raz pojawiają się Mroczni Rycerze. Prym w ich ukazywaniu wiedzie Riley Rossmo odpowiadający za ilustracje do genezy Batmana, Który Się Śmieje. Warto też wspomnieć, że świetnie radzą sobie inkerzy. To głównie oni dbają o to, by tak wiele postaci wchodziło w opowieść ze swoją charakterystyczną tonacją kolorów, uwydatniającą się zarówno w kostiumach, jak i w poświacie najbliższego otoczenia.  Nie jest żadną tajemnicą, że seria Batman Metal podzieliła amerykańskich odbiorców - jej przyjęcie było umiarkowane, choć w tej materii znajdziemy również mnóstwo skrajnych opinii. Należę jednak do grupy zwolenników wizji Snydera, który, co tu dużo mówić, po raz kolejny zaskoczył mnie świeżością swoich rozwiązań fabularnych i narracyjnych. Gorąco zachęcam rodzimych czytelników do tego, aby wyrobili sobie własne zdanie na temat przepadającego w najciemniejszym mroku Batmana. Nawet jeśli cała opowieść wyda Wam się nietypowa, to możecie tu na nowo odczytać mit Zamaskowanego Krzyżowca, a przy okazji poznać inne postacie, których pochodzenie i motywacja staną się przyjemną w swojej mocy sprawczej niespodzianką. Jestem też przekonany, że unikalny klimat tej opowieści nie opuści Was tak szybko, jak mogliście to wcześniej zakładać... 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj