Polscy czytelnicy mają już okazję zapoznać się z komiksem Batman: Mroczny książę z bajki. Coś dla siebie odnajdą w nim fani nie tylko trykociarzy, ale również europejskiego stylu w powieściach graficznych.
W tym roku mija już 80 lat od komiksowego debiutu Mrocznego Rycerza. Wydarzenie to świętujemy również na polskim rynku, a doskonałą okazją do poznania herosa z nieco innej perspektywy dla rodzimych czytelników powinna stać się historia
Batman. Mroczny książę z bajki. Mamy tu bowiem do czynienia z opowieścią, która w nietypowy sposób łączy świat superbohaterów z tym, co charakterystyczne dla komiksu europejskiego. Autor scenariusza i zarazem rysownik,
Enrico Marini, dał się już poznać z jak najlepszej strony w takich pozycjach jak
Orły Rzymu #1,
Cygan czy
Skorpion, choć szufladkowanie jego prac wyłącznie przez pryzmat dokonań twórców ze Starego Kontynentu będzie zupełnie niesprawiedliwe. Artysta nieustannie ewoluuje na poziomie podejścia do narracji i warstwy graficznej, czerpiąc na tym gruncie z przeróżnych wzorców i tonacji - w swojej karierze miał także okres rozmiłowania w stylu japońskim. Gdy więc DC Comics postanowiło go zaprosić do napisania historii o Zamaskowanym Krzyżowcu, rzesza fanów powieści graficznych zacierała ręce. Nie ma się czemu dziwić, skoro Marini swoją opowieść zanurzył w konwencji baśniowej, a w tworzeniu ilustracji przynajmniej po części inspirował się animacją
Batman. Istna mieszanka wybuchowa, która w ręku kompozycyjnego perfekcjonisty powinna zrodzić komiks unikalny.
Pomysł na fabułę na papierze wygląda wręcz banalnie: w drzwiach rezydencji Bruce'a Wayne'a pojawia się kelnerka, która twierdzi, że miliarder z Gotham jest ojcem jej córki. Cała sytuacja to jednak tylko pretekst, który ma ustawić podwaliny pod kolejną konfrontację Batmana i Jokera. Matka rzekomej latorośli ani myśli odpuścić w walce o ustalenie ojcostwa, a Książę Zbrodni w swoim stylu chce wykorzystać położenie Wayne'a do realizacji niecnego planu, w ramach którego pragnie przypodobać się Harley Quinn. Uruchomiona zostaje lawina wydarzeń: Joker porywa córkę, a w rzeczywistość Mrocznego Rycerza raz po raz wchodzą doskonale nam już znane postacie, z Kobietą-Kot na czele. Sam zarys tej historii przypomina znajomo brzmiący schemat, prawda? Sęk w tym, że w zamyśle Mariniego nabiera on zupełnie nowego wymiaru, jakby niespecjalnie ograniczany w procesie twórczym autor proponował nam inne spojrzenie na sedno postaci Batmana. Jest tu ponury heros, ale też taki, który nie zapomina o swoim człowieczeństwie. Jest jego odwieczna walka z największym wrogiem, napotkamy także na wariację na temat ustanawianych przez lata standardów fabularnych przygód Zamaskowanego Krzyżowca. Marini radzi sobie z nimi doskonale, głównie na poziomie wizualnym wpuszczając w komiksową rzeczywistość herosa świeży powiew - to z pewnością dobra wiadomość. Zła jest taka, że to byłoby w zasadzie na tyle, jeśli chodzi o zaproponowane przez Mariniego nowinki.
Włoski artysta sam na siebie nakłada bowiem baśniową konwencję, a przez to siłą rzeczy musi się ograniczać w sposobie prowadzenia narracji. Cała opowieść cierpi na brak skomplikowania i dostatecznej liczby twistów fabularnych (może z wyjątkiem tego, który będzie intrygował w finale historii); teoretycznie akcja posuwa się do przodu sprawnie, bez większych zgrzytów, ale od wizjonera pokroju Mariniego na tym polu powinniśmy oczekiwać znacznie więcej. Dlaczego więc
Mroczny książę z bajki i tak staje się pozycją obowiązkową dla wszystkich miłośników komiksowych przygód tytułowego bohatera? Ano dlatego, że jej autor widzi w postaci Batmana kogoś innego niż starego wyjadacza rodem z superbohaterskiego panteonu. Pomaga w tym zwłaszcza nieustannie wykorzystywana przez Mariniego charakterystyczna ekspresja środków wyrazu. Mnóstwo tu mroku, rozciągającego się od psyche postaci po postrzegane holistycznie Gotham; jeśli więc biją, to na całego, jeśli grożą, to tak, że strach poczuje również czytelnik. Wayne raz jeszcze będzie musiał zmierzyć się ze złowrogą częścią własnej natury, a brylujące na drugim planie Harley Quinn i Selina Kyle wnoszą w historię sporo dojrzałego i paradoksalnie niepokojącego w swoim oddziaływaniu erotyzmu. Wielki plus również za kapitalnie rozpisanego tu Jokera - psychopatę pełną gębą, który albo przyłoży szaleństwem, albo niczym szczur na tonącym statku zawsze odnajdzie drogę ucieczki. Tak, komiks momentami stoi niebezpiecznie blisko dosłownej wulgarności, jednak wydaje się to zamiarem Mariniego, który w duchu europejskich twórców pozwala sobie na tym polu na wyrafinowaną, subtelną autoironię.
O ile możemy wskazywać na liczne mankamenty w materii fabularnej, o tyle strona wizualna historii to prawdziwa perełka. Mrok ulic kontrastuje z szerokimi panoramami Gotham, które wygląda jak futurystyczna i zarazem mocno przygnębiająca metropolia. Marini raz po raz gra światłem, a na ścianach budynków odnajdziemy cienie, jawiące się tu jak hołd dla niemieckiego ekspresjonizmu. Włoski artysta sprawdza się zarówno w dynamicznych scenach walk (zwróćcie uwagę, po jaką paletę barw wtedy sięga), jak i w sekwencjach bardziej nastrojowych, których w trakcie lektury będziemy odnajdywać coraz więcej. Baśniowe ramy fabularne znajdują dopełnienie w romantyzmie czy nostalgii, jakimi podszyte są niektóre kadry, a przecież w pamięci zostają także poszczególne postacie z ich pociągłymi rysami twarzy czy nawet specyficzne podejście do przedstawiania pojazdów. Jeśli więc wizualna rewolucja w świecie Mrocznego Rycerza, to głównie w skali mikro. Poczekajcie jednak do ostatniej ilustracji, a Wasze zachwyty powinny być jeszcze głośniejsze...
Batman: Mroczny książę z bajki to jedna z tych pozycji, po lekturze których będziesz albo wniebowzięty, albo zaczniesz odsądzać ją od czci i wiary. Kością niezgody w ocenie pracy stanie się zapewne jej warstwa fabularna, która gdzieniegdzie trąci sztampą i ogrywaniem sprawdzonych schematów. Jeśli jednak w jednym komiksie spotyka się wrażliwość artystyczna na modłę Starego Kontynentu z gatunkiem superbohaterskim, to przynajmniej z punktu widzenia miłośników przygód trykociarzy będziemy tu mieli do czynienia ze swojego rodzaju ewenementem, zabiegiem odważnym i bez dwóch zdań potrzebnym. Składa się bowiem tak, że staruszek Batman potrzebuje nowych horyzontów - Enrico Marini na tym polu zaproponował własną wizję i zaryzykował. Tylko od Ciebie zależy rozstrzygnięcie, czy to ryzyko tym razem popłaciło.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h