[image-browser playlist="637751" suggest=""]
Rysunki Davida Fincha usilnie starają się przypominać te autorstwa Jima Lee, który zna doskonały przepis na równowagę pomiędzy kobiecymi krągłościami, zanadto wyeksponowanymi męskimi torsami i bicepsami oraz tłami o ostrych, wyrazistych rysach. Niestety – Finch tego przepisu nie zna, jedynie stara się go naśladować, przez co jego ilustracje przywodzą na myśl przekolorowaną i wybujałą stylistykę komiksów z lat 90., co tylko potwierdza wygląd Batmobila, będącego niemal wierną repliką tego z filmów Burtona. Na zdecydowany plus należy zaliczyć nie tyle obecność, co wyrazistość postaci Alfreda, który dysponuje ostrym i trafnym poczuciem humoru, a przy tym jest maksymalnie empatyczny. Nie jest on już tylko wąsatym napędem do tacy, na której niesie świeżo zaparzoną herbatę dla panicza Bruce’a, tylko pełnoprawnym uczestnikiem wydarzeń zaprezentowanych w komiksie, bowiem ktoś wreszcie zlitował się nad tą postacią. Scenariusz komiksu przypomina skrypt jednej z ostatnich gier komputerowych o przygodach Batmana – aby dowiedzieć się, kto stoi za zbrodniczym atakiem na Gotham, bohater musi przebić się przez kolejne zastępy wrogów, którzy niemal dosłownie spadają z nieba (jak np. Deathstroke), oraz nie zgubić z zasięgu wzroku tajemniczego Białego Króliczka. Byłoby to jeszcze do zniesienia, gdyby tylko wiodło do zaskakującej lub przynajmniej logicznej konkluzji, jednak wraz z zakończeniem historii rodzi się jeszcze więcej niejasności niż na początku tomu. Trudno stwierdzić, czy jest to spowodowane tym, że historia ma więcej dziur niż szwajcarski ser, czy po prostu dlatego, że w zamierzeniach twórców jest to fabuła zasługująca na rozwinięcie – rozwinięcie, którego jednak nie można się dopatrzeć, ponieważ historii tej najzwyczajniej w świecie brakuje potencjału na więcej niż kilka zeszytów. Czytaj również: TOP 15 – Najlepsze książki 2014 roku Komiks powinien być traktowany jako suma doznań i wrażeń, które składają się na pełne i kompletne dzieło. „Batman. Mroczny Rycerz: Nocna trwoga” prezentuje niechlujną historię z zaledwie paroma ciekawymi, ale nijak nie ratującymi całości elementami. Niestety kwalifikuje to tę historię do miana tzw. zapchajdziury, o której prędzej czy później się zapomni. Jak bowiem inaczej traktować komiks, w którym jeden ze złoczyńców krzyczy do Batmana, aby nazywał go od tej pory One-Face?To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj