Dark Knight Returns to w świecie komiksów pozycja, która z perspektywy czasu z całą pewnością zrewolucjonizowała medium. Jej autor, Frank Miller, po latach powrócił do swojego bodajże najlepszego pomysłu w karierze, rozwijając dawne wątki w historii Batman: The Dark Knight Strikes Again. Opowieść ta spotkała się jednak z, delikatnie rzecz, ujmując umiarkowanym przyjęciem. Druzgocące opinie wpłynęły na Millera do tego stopnia, że na komiksowym poletku raz jeszcze chciał on zaznaczyć swoją obecność - tym razem fabułą, która byłaby już skrojona pod potrzeby i gusta współczesnego czytelnika. Do współpracy zaangażował więc niezwykle cenionego scenarzystę, Brian Azzarello; ten miał za zadanie nie tylko pomóc Millerowi, ale i panować nad fantazją swojego starszego kolegi po fachu, która niejednokrotnie już chciała wymykać się spod jakiejkolwiek kontroli artystycznej. Właśnie w ten sposób rodził się komiks Batman: Mroczny Rycerz – Rasa Panów. Ku wielkiemu zaskoczeniu malkontentów wszelkiej maści jest to naprawdę udany tom, nie tylko niebędący łabędzim śpiewem Millera, ale przewrotnie pokazujący, że światu powieści graficznych wciąż może on dać dużo dobrego. Już początek opowieści laikom superbohaterskiej rzeczywistości będzie się jawić jako prawdziwe trzęsienie ziemi: Bruce Wayne nie żyje, a pod maską Człowieka Nietoperza ukrywa się dobrze nam już znana Carrie Kelley. Świat herosów nie znosi jednak pustki, więc względnie szybko czytelnik pozna prawdę, że Batman nie tyle umarł, co po prostu znów zniknął z oczu opinii publicznej. Nie tylko on zresztą; w pierwszym akcie historii trykociarze z tych czy innych przyczyn ukrywają się przed światem, lecz zmieniające się warunki spowodują, że będą zmuszeni raz jeszcze spełnić swoją heroiczną powinność. Nad Ziemią widać już bowiem widmo zagłady: pewien naukowiec po latach niewoli wyswabadza członków śmiertelnie niebezpiecznej sekty, Kryptończyków, którzy dysponują potężnymi mocami, jakim mało kto jest w stanie się przeciwstawić. Miller z Azzarello bawią się konwencją: raz wysadzają Kreml w powietrze, by w innym miejscu puszczać oko w stronę komiksowych fanów i tworzyć swoją własną wariację na temat uwolnienia Kandoru. Prawdziwa fabularna mikstura wybuchowa, która potrafi wciągnąć od samego początku.
Źródło: Egmont
Przez całą historię przewiną się takie postacie jak Wonder Woman, Atom, Zielona Latarnia, Flash, Aquaman czy Batgirl - ich obecność jest jednak w każdym przypadku solidnie umotywowana i z narracyjnego punktu widzenia niezwykle potrzebna. W centrum historii znajdują się oczywiście Batman i Superman. W ich postawie jest coś niepokojącego; scenarzystom udaje się pokazać, że choć mamy tu do czynienia z mocarzami nad mocarzami, dla jednego i drugiego życie jest nieubłagane, a momentami wyjątkowo okrutne. Dość powiedzieć, że córka Człowieka ze Stali i Amazonki, Lara, opowie się po stronie wspomnianej wyżej sekty - walka ze złem będzie tu rezonować w rozliczeniu z własną spuścizną. Miller w typowy dla siebie sposób okrasił tę opowieść całą serią zabiegów potęgujących realizm i brutalność przekazu. Tak, krew leje się strumieniami, przy czym estetyka przemocy nie chce dać się zamknąć w obrębie znanego z gore schematu. Okrucieństwo potrafi tu i skupić uwagę odbiorcy, i zupełnie zaskoczyć. Na drugim biegunie tej opowieści pojawia się charakterystyczny dla Millera komentarz społeczno-polityczny. Artysta, na całe szczęście, postanowił pójść z duchem czasu i znane z Powrotu Mrocznego Rycerza "gadające głowy" dopełnić serią wyzierających z konkretnych kadrów wpisów, stylizowanych na te pochodzące z mediów społecznościowych. Miller do spółki z Azzarello zaskakująco często trafia w samo sedno problemu, choćby wtedy, gdy scenarzyści zamieniają się w psychologów tłumu, czy wtedy, gdy subtelnie biorą oni na warsztat kwestię równości płci i zachowań seksistowskich. Nie liczcie na żadne superbohaterskie mordobicie, o którym po kilku dniach od lektury zapomnisz. Jest tu mnóstwo alegorii do realnego świata; dość powiedzieć, że na kartach tomu w roli komentatorów pojawiają się Donald Trump i Hillary Clinton.
Za sferę graficzną odpowiadał Andy Kubert , któremu w pracy pomagał również sam Miller (ilustracje drugiego z nich dopełniają każdy z dziewięciu rozdziałów tomu; gościnnie kilka ujęć stworzył zaś John Romita Jr. ). Rysownik ze sporą wytrawnością sięga do swojego bogatego warsztatu, racząc nas typowymi dla niego, przesadnie poprawnie wyglądającymi kadrami. Jest tu karykaturalnie, groteskowo, choć kanciaste kształty i szczątkowa ekspozycja tła doskonale kontrastują ze sposobem prowadzenia narracji. Paradoksalnie wszystkie zabiegi rysowników oddają zmieniającą się dynamikę historii, nawet jeśli kreska Millera niekiedy wygląda anachronicznie, koślawo, jakby była żywcem wyjęta z innej komiksowej epoki. Batman: Mroczny Rycerz - Rasa Panów to komiks z całą pewnością lepszy od pozycji Mroczny Rycerz kontratakuje, choć momentami czuć w nim brak innowacyjności i nieco wymuszone zabiegi stylistyczne, mające zapewne w zamierzeniu przypudrować wszystkie nowatorskie ambicje twórców. Na całe szczęście Miller potrafił jednak w tomie oddać ducha legendarnej pierwszej części, będąc jej wiernym tak w kwestii tonacji, jak i ogólnego przekazu dzieła. Być może scenarzyście brakuje dawnej, uwidaczniającej się w licznych woltach narracyjnych odwagi twórczej, być może finansowa kalkulacja napędza go do działania bardziej niż artystyczne szaleństwo. Frank Miller wciąż jednak potrafi udowodnić, że komiksy kocha jak mało kto, a jego kreska po naszej świadomości przesuwa się tak, iż momentami zabiera nas na skraj, jeśli nawet nie ekstatycznego, to i tak uniesienia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj