Linia wydawnicza Batman Noir bez dwóch zdań ma w naszym kraju spore grono fanów, na co wpływ miały wypuszczone w zeszłym roku na rodzimy rynek przez Egmont dwie części cyklu Black & White, Wieczna żałoba i Nigdy po trupie. Powiększony format, prestiżowe wydanie, wyśmienite rysunki i w przeważającej mierze kapitalne historie sprawiły, że oba albumy stały się dla wszystkich kolekcjonerów (i nie tylko) obowiązkowym elementem komiksowej biblioteczki. Teraz może wzbogacić się ona o kolejną część projektu, tom Batman Noir. Gotham w świetle lamp gazowych. Miłośnicy trykociarzy znad Wisły i Odry doskonale pamiętają, że opowieść ta debiutowała w Polsce 17 lat temu, choć w mniejszym formacie i z kolorowymi rysunkami. Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że nowe wydanie prezentuje się znacznie lepiej w aspekcie wizualnym, a zamieszczone w nim ilustracje potrafią wciąż i wciąż uwodzić. Problem polega na tym, że wchodzące w skład albumu historie zaskakująco szybko się starzeją; to o tyle dziwne, że ukazanie Mrocznego Rycerza w realiach XIX wieku samo w sobie powinno mieć ponadczasowy wydźwięk.  Nowa odsłona Batman Noir to de facto dwie historie: tytułowe Gotham w świetle lamp gazowych i jak do tej pory niewydany w naszym kraju Pan przyszłości. W pierwszej z nich Zamaskowany Krzyżowiec u schyłku epoki wiktoriańskiej prowadzi śledztwo w sprawie zabójstw dokonywanych przez tajemniczego mordercę znanego jako Kuba Rozpruwacz. Kryminalne podłoże fabularne działa na odbiorcę magnetycznie, podobnie jak przefiltrowanie charakterystycznych wątków z mitologii Mrocznego Rycerza przez klimat końca XIX wieku z zabójstwem rodziców protagonisty na czele. Druga z opowieści, której akcja rozgrywa się półtora roku po Gotham w świetle lamp gazowych, pokazuje zmagania Batmana z tajemniczym, szalonym prorokiem, który za wszelką cenę nie chce dopuścić do pełnego wkroczenia przez mieszkańców miasta w nowe stulecie. W tym celu ucieka się on do drastycznych środków, przyczyniając się do śmierci wielu osób i próbując rozbić społeczną strukturę Gotham. 
Źródło: Egmont
W miarę upływu czas mam coraz większy problem ze scenariuszem Gotham w świetle lamp gazowych autorstwa Briana Augustyna. Nie zrozumcie mnie źle: doceniam fakt, że to pierwsza znacząca opowieść ze świata elseworlds i w dalszym ciągu jeden z najoryginalniejszych pomysłów w całej historii DC. Sęk w tym, że na ledwie kilkudziesięciu stronach twórca nie był w stanie przekonująco rozwinąć zasadniczej osi fabularnej skupionej na zagadce prawdziwej tożsamości Kuby Rozpruwacza - odbiorca rozwiąże ją w zasadzie już wtedy, zanim akcja rozpędzi się na dobre. Gdy ostatecznie do tego dojdzie, powoli będziemy zmierzać w stronę zakończenia; ot, błędne koło. Niestety, Pana przyszłości również trudno uznać za rewolucję na płaszczyźnie scenariuszowej. Steampunkowa tonacja nie jest w stanie przysłonić wrażenia, że czytelnikowi przyszło obcować z historią, którą przynajmniej część fanów umieści w szufladce z napisem "ramotka". Działania postaci są tu aż do bólu przerysowane, a fabularna intryga wciąga jedynie w dostatecznym stopniu.  Album broni się za to swoją warstwą graficzną, za którą odpowiadali legendarny Mike Mignola i Eduardo Barreto. Warto zauważyć, że obie opowieści powstawały w 1989 i 1991 roku, gdy Mignola wciąż szukał swojej artystycznej tożsamości i pozwalał sobie na liczne eksperymenty. Na kolejnych planszach widać to doskonale, dlatego niespecjalnie dziwi, że znacznie lepiej ze swojego zadania wywiązał się Barreto, stawiający umiejętnie na realizm przedstawionych wydarzeń i tworzący kolejne plansze w duchu szeregu odwołań do klasycznych ekspozycji świata Batmana.  Jestem niemal przekonany, że komiks Batman Noir. Gotham w świetle lamp gazowych dla części polskich czytelników może mieć wartość sentymentalną - i to z wielu powodów. Co prawda na poziomie jakościowym odstaje on od poprzednich odsłon linii wydawniczej, w której swego czasu zaprezentowano także Długie Halloween, lecz w żaden sposób nie zmienia to faktu, że obserwowanie przygód Batmana w XIX-wiecznych realiach i w dodatku w czerni i bieli staje się dla odbiorcy wyjątkowym doświadczeniem. Siłą rzeczy recenzowany album jest więc propozycją wartą polecenia nie tylko kolekcjonerom, ale także wszystkim tym, którzy chcą na własne oczy przekonać się, jak na przestrzeni lat zmienia się komiksowe medium. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj