Po solidnym 18. odcinku Batwoman wraca do punktu wyjścia, serwując wszystko na poziomie, do którego ten serial przyzwyczaił.
Batwoman prezentuje kolejny kuriozalny wątek. Kate czuje się zdradzona przez Reagan, która ukradła jej notes Luciusa Foxa, więc twórcy w typowym dla siebie stylu prowadzą tę historię prosto w bagno absurdu i głupoty. Kate zaczyna zachowywać się jak naburmuszona nastolatka, która nagle nie ufa nikomu, co jest przecież totalnie niedorzeczne. Oszukała ją obca osoba, z którą nawiązała bliższą relację, a nie przyjaciele, których zna od lat. Wątek panny Pennyworth i jej prywatnych celów wiele w tym nie zmienia, bo nie jest powodem do tego, by – mówiąc prosto – superbohaterka zachowywała się jak dziecko z fochem. To jest taki poziom obrażenia, nieufności i kształtowania charakteru wątku. Trudno nazwać działania twórców pójściem po linii najmniejszego oporu, bo taki banał stoi grubo poniżej czegoś takiego. Oczywiście dochodzi do kiczowatego zdania sobie sprawy z błędu i dojrzewania Kate. Szkoda, że wszystko jest tak siermiężnie budowane. To zamiast wywoływać emocje i zrozumienie postaci, pozostawia z zażenowaniem, bo wchodzi na rejony nieśmiesznej parodii.
Hush stał się kolejnym kiczowatym złoczyńcą
Batwoman. Choć jest zasadniczo pierwszą bardziej znaną postacią z komiksów, to stworzenie jego genezy i przemiany w zamaskowaną postać wypadło słabo, nudno i absurdalnie. Najlepsze jest to, jak bardzo widać, że to, co ma na twarzy, to nie są bandaże, które nakładano mu w poprzednim odcinku, tylko jakaś wymyślna maska charakteryzatorów, która w dodatku czasem wygląda, jakby miała mimikę. Hush jest bezmyślny, pusty i nieciekawy - staje się kolejnym pomagierem Alice bez charakteru. Jego śmieszne porywanie ludzi jest początkiem festiwalu niedorzeczności - po pierwsze, trudno o brak świadków, skoro postać z bandażami na głowie rzuca się w oczy z kilometra i zapada w pamięć. Po drugie, fakt, że porywa ich do Arkham i sobie wychodzi i wchodzi kiedy chce, jest totalną głupotą. Z kultowego miejsca ze świata Batmana zrobiono jakiś resort dla kryminalistów. I to nawet nie dla superzłoczyńców, jak przeważnie to było ukazywane. Gdy dochodzi do buntu w zakładzie, mamy losowych ludków, bez tożsamości, jak w zwykłym więzieniu. Można byłoby jakoś to przełknąć, gdyby twórcy nie wmawiali, że to Arkham.
Oczywiście, gdy dochodzi do współpracy Husha z Myszą i Alice to wszystko staje się coraz bardziej kuriozalne. Tortury są wręcz komediowe, bo Alice umyślnie zabija ich, zanim ktokolwiek może zareagować, a wszystko po to, by doprowadzić do fatalnej konkluzji. Fakt tak banalnego porwania Luke'a i Julii pozostawia wiele do życzenia, ale to, co dzieje się w momencie przybycia Batwoman woła o pomstę do nieba. Scenarzyści znów przechodzą samych siebie, więc superbhaterka oddaje kluczową rzecz w zamian za życie swoich bliskich. Sam w sobie to nie jest zły motyw, ale został ukazany tak źle, jak tylko się dało. Nawet jeśli już chciała wrócić, musiała odejść tak daleko, by był to problem? Luke i Julia mogli sami pójść w bezpieczne miejsce, więc to wszystko nie trzyma się kupy. Nawet scena akcji przebijania się przez gromadę więźniów nie zachwyca i nie stoi na poziomie realizacyjnym tej z 18. odcinka.
A i tak końcówka sprawia, że można złapać się za głowę i krzyknąć do scenarzystów: co wy pijecie? Gdy Alice w kulminacyjnym momencie zdradza, że kluczem do zabicia Batwoman jest... Kryptonit, trudno nie parsknąć śmiechem z powodu takiego pomysłu. Jest tyle rzeczy i swobody w komiksowym gatunku, więc wiązanie losu Batwoman z czymś stricte połączonym z Supergirl i Supermanem to nieporozumienie. Tego nie da się wybronić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h