Batwoman ma naprawdę duży problem z budową sensownych motywacji czarnych charakterów. Twórcy nawet nie próbują w rozsądny sposób podbudować działań Alice, której decyzje są pasmem absurdu i bezsensu. To są prawdopodobnie najgorsze motywacje złoczyńcy w serialach komiksowych, które nie maja za grosz wiarygodności. Skoro wiemy, że rodzina jej szukała i nikt jej świadomie nie porzucił, a ona to również wie, ale chce się za to mścić, to gdzie tu jakaś logika? Do tego jej relacja z Myszą jest przykładem dziwacznego pomysłu, który się nie sprawdza - miała być to para szaleńców o nieprzewidywalnym planie, a zamiast tego dostajemy festiwal kiczu, w którym brakuje jeszcze kreskówkowych złowieszczych śmiechów. Sama postać Myszy również jest kłopotem Batwoman, bo twórcy zbyt dosłownie traktują niektóre motywy komiksowe, starając się wmówić, że potrafi on idealnie stworzyć skórę innego człowieka i upodobnić się do niego w sposób nie do rozpoznania. Ani w tym sensu, ani jakiegoś wyjaśnienia. Tego typu kuriozalne motywy mogą przejść w komiksach lub w filmach z lat 60. z serii Fantomas z Louis de Funesem, ale nie obecnie.  Oba odcinki przypominają boleśnie o braku jakichś podstaw aktorskich u Ruby Rose, która ponownie osłabia jakość serialu w kluczowych scenach. Oba odcinki poruszają istotne wątki mające znaczenie dla rozwoju tej bohaterki. Zwłaszcza 7. odcinek podkreśla problem, ponieważ twórcy skupiają się na jej uczuciu wobec Sophie. Trudno dostrzec w niej jednak jakieś emocje. Ostatnia scena, w której ma się rozkleić i rozpłakać jest najbardziej bolesna, bo widać, że aktorka nie potrafi tego osiągnąć w sposób wiarygodny i autentyczny. Twórcy ratują się szybkim cięciem i oddaleniem kamery, ale tego nie da się ukryć. Amerykańskie seriale stacji The CW, która produkuje Batwoman, nie są popisem aktorskich fajerwerków, ale przeważnie aktorzy potrafią z siebie wykrzesać minimum i wycisnąć jakieś zły. W przypadku Ruby Rose tego nie ma, a to wpływa negatywnie na wydźwięk emocjonalny jej przecież ważnych emocjonalnie scen.
fot. The CW
+6 więcej
Plus tego wszystkiego jest taki, że oba odcinki w większości skupiają się na głównym wątku sezonu i nie proponują zbyt dużo pobocznych sytuacji. Nawet jak pojawia się jakiś zawodowy zabójca, jest on na usługach Alice. Miłym dodatkiem natomiast okazuje się panna Pennyworth, czyli córka Alfreda, która jest szpiegiem (nie brak nawet brytyjskiego akcentu). Nie brak nawet tutaj absurdu - złoczyńca i potencjalna ofiara umykają, ponieważ bohaterki stwierdzają, że muszą się ze sobą pobić. Poważnie? Czasem można odnieść wrażenie, że scenariusze odcinków są całkowicie nieprzemyślane. Pojawienie się dawnej przyjaciółki wydaje się wprowadzone po to, by Batwoman ukryła swoją prawdziwą tożsamość. Notabene kwestia tej tajemnicy staje się powoli gagiem serialu, bo wszyscy po chwili najwyraźniej dowiadują się, że to Kate. Scena z panną Pennyworth kuriozalnie to udowadnia. Kłopoty w domu Kate praktycznie nic nie wnoszą. Kradzież karabinu mogącego zabić Batwoman wydaje się zbyteczną komplikacją, a relacja Kate z przybraną siostrą, choć sympatyczna, jest za bardzo zepchnięta w tło kosztem nudnego romansu. Najgorszym motywem jednak jest cliffhanger z 7. odcinka, w którym jakimś cudem Alice i Mysz porwali prawdziwego Kane'a i zastąpili go dzięki masce z ludzkiej skóry. Nie wiem, czy jest ta szalona impreza inspirowana Alicją w Krainie Czarów, ale na tym etapie serialu trudno prezentować jakiekolwiek zainteresowanie tym wątkiem.  Batwoman ma swoje momenty, ogląda się ją lekko, bez zgrzytania zębami, ale po siedmiu odcinkach nie ma w tym krzty poprawy, a niektóre problemy są wręcz pogłębiane, a nie rozwiązywane. Nadal jest to poziom poniżej przeciętnej Arrowverse. [adTracking ad="07358cf6-fe40-43ba-a4b8-8a49664533fa"] [/adTracking]
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj